Poprzedni temat «» Następny temat
Opowieści ze świata czarowników: 6 - Proroczy sen (cz.II)
Autor Wiadomość
Nyhariel 
Wysłany: Pon Wrz 10, 2007 13:54   Opowieści ze świata czarowników: 6 - Proroczy sen (cz.II)  



Dołączył: 25 Wrz 2006
Skąd: Gliwice
* * * * *
* * * * *

Wielka jest mądrość ludzka, jak niepodzielne jest panowanie człowieka we Wszechświecie. Tysiące lat zastanawialiśmy się, czy aby opłacalne jest zejście z drzewa i chodzenie na dwóch kończynach tylnich w pozycji wyprostowanej, aż po wielowiekowych kalkulacjach zdecydowaliśmy się na milowy krok w historii ludzkości. Krok z drzewa na ziemię. A potem? Gnani przez świat o głodzie i chłodzie wydzieraliśmy przyrodzie jej tajemnice.
Początkowo nieśmiało penetrowaliśmy najbliższe otoczenie, później rozpełzliśmy się po naszej starej matce Ziemi niczym robactwo. Od wieków bogobojni, zaczęliśmy dostrzegać człowieka, jego piękno, potęgę rozumu. Upadały kolejne imperia, zrzucani byli z piedestału kolejni bogowie. Człowiek jednak pozostał przekonany, że mimo wszystko jest jakaś istota nadrzędna mająca wpływ na jego krótkie, plugawe życie, więc modlił się i składał ofiary. Coraz rzadziej, aż w końcu stał się panem własnego losu. A dlaczego by nie ? Wszak wszystko, co przez ludzi, jest dla ludzi i "..nic co ludzkie nie jest mi obce." I znów ludzka megaświadomość ustępowała lękowi przed Wszechmocnym Nieznanym. Ale był to pierwszy i ostatni taki pokłon. Po upadku człowiek, tak jak mityczny Atlas, powstawał coraz to silniejszy. "Państwo to ja"- mawiał. Próbując wyjaśnić tajniki przyrody stworzył przez przypadek fizykę, biologię, chemię. Budował maszyny, coraz doskonalsze, coraz bardziej skomplikowane i coraz bardziej zabójcze. I stało się najgorsze: miejsce Wszechmocnego zajął człowiek, ten sam, który dopiero zlazł z drzewa i stanął na dwóch nogach. Ten właśnie człowiek stworzył własna metafizykę, doskonalszą od innych tylko dlatego, że to właśnie on zajmował w niej centralne miejsce. Człowiek stał się i zapomniał, że gdzieś we wszechświecie, tak samo jak gdzieś w jego wnętrzu, walczą ze sobą moce dobra i zła, potężniejsze niż wszystko, co do tej pory poznał.

* * * * *

- Profesorze, mam coś! - oznajmił radośnie zachrypnięty głos, dobiegający gdzieś z głębi czarnego dołu, wykopanego niechybnie ludzką ręka w podłożu.
- No a nie mówiłem? Interpretacja! – triumf staruszka był oczywisty. - Grunt, to dobra interpretacja! No jesteś już? Dawaj chłopcze rękę. - profesor przyklęknął na krawędzi dwuipółmetrowej dziury. Mimo swoich lat, potężnym szarpnięciem niemalże wyrwał swojego młodego asystenta z czeluści wykopu na sam brzeg. Radość i emocje dodawały mu sił. Siedem lat szukał, siedem zawszonych lat! Aż wreszcie wczoraj natrafił na miejsce, które kiedyś w zamierzchłej przeszłości, mogło wyglądać tak, jak to opisane w "Biblii".
- Wiedziałem chłopcze, wiedziałem! No, pokaż jak to wygląda!...

* * * * *

-...A wiec jak panowie widzą, na podstawie krótkiej wzmianki dokonaliśmy epokowego odkrycia, dowodząc tym samym, że "Biblia" jest w większości oparta na faktach historycznych. – mikrofon lekko zaskrzeczał, lecz po chwili profesor mógł dalej kontynuować swoją tyradę przed rojem chciwych sensacji dziennikarzy.
- To, co znaleźliśmy, nie jest wprawdzie obiektem naszych poszukiwań, ale jak wiadomo, przekaz ustny, a takim niewątpliwie była pierwotnie "Biblia", ulega zniekształceniom. Największym jednak odkryciem jest fakt, że starożytni znali sztuczny kamień, że się odważę tu użyć określenia 'beton'. Mam nadzieje, że większość z panów oglądała już cylinder? Otóż po jego przekrojeniu, okazało się, że wewnątrz skorodowanego, boksytowego walca jest umieszczony drugi, o wiele mniejszy, pomiędzy nimi zaś coś w rodzaju betonu. Jest on lżejszy od obecnie stosowanego i zawiera wiele mineralnych domieszek, co przecież jest logiczne, zważywszy na fakt stosowania superplastyfikatorów dopiero od stu dwudziestu lat. Jak się panowie domyślają, ów „beton” nie jest też tak wytrzymały, co nie znaczy, ze starożytni byli zalani azjatycką tandetą.
Po sali przetoczyła się fala śmiechu. Profesor poczekał, aż gwar umilknie i kontynuował.
- Wewnątrz wspomnianego cylindra znajdowała się krótka notatka sporządzona na cienkim skrawku kory drzewa sandałowego. Sentencja ta zapisana w języku staro aramejskim głosi, że co tysiąc lat będzie się rodzić mesjasz, lub demon wcielony co zgubę przyniesie, jeśli zostanie spełniona ofiara malhud. To ostatnie jest raczej nieprzetłumaczalne i oznaczać może ofiarę z niewinnej krwi. Osobliwa treść znalezionego zapisu stanowiła zapewne jedną z największych tajemnic wyroczni, wzniesionej na niemalże cztery tysiąclecia przed Chrystusem, na ruinach pradawnej świątyni, opisanej wielokrotnie w "Biblii". Być może nawet ta właśnie przepowiednia spowodowała tzw. rzeź niewiniątek dokonaną przez króla Heroda Wielkiego w czasie Wielkiego Spisu Powszechnego. Pozwolicie państwo, że nie będę zagłębiał się dalej w ten jakże pasjonujący temat, odsyłając zainteresowanych do lektury "Roczników" Józefa Flawiusza... Na dzisiejszą konferencję pozwoliłem sobie przynieść tylko ów wspomniany cylinder oraz komplet dokumentacji fotograficznej z wykopalisk. Proszę, proszę, mogą panowie go fotografować.
Cylindryczny przedmiot wylądował na stole wywołując lawinę fleszy.
- Dokument, oto on, także jest już zabezpieczony. Jak panowie widza przedmiot ten jest jak najbardziej namacalny i stanowi on kolejny dowód, tym razem no to, że nie jestem "paranoicznym orangutanem", "szarlatanem", ani też "starym wariatem", jak to niektórzy z moich szanownych kolegów, także członków Katolickiego Towarzystwa Geograficznego, raczyło zauważyć na samym początku konferencji...

* * * * *

Niczym łuna gigantycznego pożaru rozkwitł na niebie warkocz komety. Owo ciało niebieskie szybujące tak blisko Ziemi pojawiło się znienacka. Ani astronomowie, ani ich teleskopy, nie zauważyli komety, aż do czasu, kiedy ta dała o sobie znać fajerwerkiem tysięcy ogni. Zabłysła tuż nad Atlantykiem i stopniowo z należnym sobie majestatem przesuwała się w kierunku Afryki. Nieustannie śledzona przez zainteresowane strony, minęła spokojnie czarny kontynent i zgasła nad małą wioską Kath-al-Ahman. Zamieszkała przez uchodźców palestyńskich wioska posiadała jeden tylko, mały szpital, ufundowany zresztą przez społeczeństwo świata z datków zbieranych pieczołowicie przez Czerwony Krzyż. W ciągu pięciu godzin od momentu tego niezwykłego fenomenu na niebie, zostaje przerzucony do Kath-al-Ahman specjalny oddział do walki z terroryzmem, składający się w znakomitej większości z fanatyków ultrakatolickich pod dowództwem kapelana wojskowego, majora van Grava. W promieniu dziesięciu kilometrów od szpitala zostają zastrzeleni wszyscy buddyści, mahometanie, szyici oraz chrześcijanie podejrzani o kontakt z tzw. „siłami nieczystymi”. Zgodnie z instrukcją, ludność całego miasteczka zostaje zapędzona do kościoła, gdzie przebywać będzie aż do zakończenia operacji. W kościele wylądował także cały personel szpitala, jak się później okazało, niezastąpiony. Otoczony podwójnym kordonem szpital wyposażono w automaty strzelnicze, porozmieszczane we wszystkich korytarzach szpitala. Sprzężone z centralnym komputerem wewnątrz budynku bronić miały wstępu wszystkim śmiertelnikom. Ten sam komputer steruje też wszystkimi urządzeniami medycznymi oraz umieszczonym na dachu opancerzonym gravilotem. Jak stwierdził legat papieski, "...bezduszne maszyny są nieprzekupne..."

* * * * *

Do szpakowatego mężczyzny w mundurze i koloratce podbiegł żołnierz z wyhaftowanym czarnym krzyżem na rękawie.
- Panie majorze, melduję, że centrum gotowe! – przepisowy salut towarzyszył wyrzuconemu jednym tchem meldunkowi.
- Doskonale Varsteen. Jak wyniki badań? – major oddał honory oczekując szczegółów.
- Według diagnozera podczerwieni tylko jedna z czterech kobiet urodzi chłopca. Tak więc mamy stuprocentową pewność.
- Owszem, ale bądźcie czujni. – przestrzegł oficer.
- Tak jest - licho nie śpi!
- Uprzedźcie siostrę Barbarę, że za chwilę zamykamy obwód.
- Tak jest! – powtórzył żołnierz i pognał wzdłuż korytarza.

* * * * *

(BB TV, mecz Hiszpania – USA)
"...Przepraszamy państwa, ale dalszą relację ze spotkania Hiszpania - Stany Zjednoczone nadamy jutro o 17:30..."
- Cholera jasna! - wyrwało się w niejednym domu w Europie.
"...zgodnie z wcześniejszymi komunikatami o ewentualnych zmianach w programie, rozpoczynamy transmisję na żywo ze szpitala w Kath-al-Ahman..."
- K... mać! - poleciało w co drugim domu należącym do amatora futbolu.
"...wewnątrz budynku jest tylko jedna osoba, siostra Barbara ze zgromadzenia Sióstr Opiekunek Całunu, która będzie osobiście czuwać nad zdrowiem matki i dziecka. Widzą państwo obecnie salę, na której..." - obraz powoli się przesuwa pokazując
najnowocześniejsze zdobycze techniki medycznej. Objaśnienia nagle ustają, obraz się zmienia - to już teraz! Rodzi się cudowne nowe dzieciątko! W pełnym świetle lampy bakteriobójczej widać jak przy pomocy czterech skomplikowanych urządzeń automatycznych kierowanych elektronicznym mózgiem, przychodzi na świat kolejny, nieprzeciętny obywatel skazany z góry na sukces. Mały i nieporadny - jest w szoku. Oto oślepia go światło, odcinają go od matki. Pierwszy klaps i dziecko wybucha płaczem. Młoda zakonnica uśmiecha się... gdy wtem dwa mechaniczne ramiona obracają się w jej kierunku, łapią za nadgarstki unoszą w górę. Ramię operacyjne wyposażone w skalpel rozcina jej odzież. Kobieta krzyczy i próbuje się wyrwać, ale jej wysiłki zdają się być daremne. Z oddali słychać stłumiony nerwowy krzyk: "Przerwać transmisję, to idzie na cały świat!". Ale nic się dzieje i koszmarne przedstawienie trwa nadal w milionach telewizorów na całym świecie. Ramię operacyjne precyzyjnym cieciem rozcina skórę miedzy jędrnymi piersiami nagiej brunetki. Jeden z chwytaków zagłębia się w ranę by po chwili wyjąć z ociekających krwią zwłok jeszcze bijące serce. Przy wtórze dziecinnie prostej, ale przerażającej melodii, krew z serca zamordowanej dziewczyny kapie na leżące dziecko. Jedna ze strug gęstej purpury rozlała się na kształt upiornej ręki. Gdzieś z zewnątrz budynku słychać potworne wycie, przez które przebija się jeden silniejszy głos: "ZABIć ANTYCHRYSTA!".
Rozlegają się pierwsze strzały. Tymczasem miazga, która jeszcze minutę temu była sercem młodej kobiety, pada ciśnięta na posadzkę obok zwłok zakonnicy. Horror powoli ustępuje filmowi wojennemu, a transmisja trwa nadal. Automaty strzelnicze skutecznie odpierają ataki komandosów. Tymczasem dziecko jest już w gravilocie. Seria wybuchów oznajmia koniec automatów strzelniczych, do Sali wdzierają się żołnierze. Ale za późno! Gravilot wystartował. Do sali wchodzi major w mundurze i koloratce. Wkłada klucz do konsoli zabezpieczeń, wprowadza kod dostępu. Otwiera się malutki terminal z podstawową klawiaturą. Wszechmocna maszyna gotowa jest do dialogu z człowiekiem...

"PODAJ KURS GRV CRSS-234D" (enter)

"dane zastrzeżone"

"WYKONAć PROCEDURę AUTODESTRUKCJI" (enter)

"proszę wprowadzić kody dostępu do poziomu trzeciego"

"VAN GRAV OPERACJA 'BETLEJEM' 777" (enter)

"niewłaściwy kod. dostęp procedury zablokowany"

"AKTYWACJA POZIOMU DRUGIEGO" (enter)

"gotów"

"ZAWRÓCIć GRV CRSS-234D NA MIEJSCE STARTU" (enter)

"możliwe dopiero po ukazaniu się planszy końcowej"

"PODAJ NAZWę PROCEDURY" (enter)

"satan"

Major nerwowo wciska ENTER. Po chwili na ekranie pojawia się plansza do popularnej gry w szachy. Sytuacja białych jest tragiczna. Czarna królowa przesuwa się majestatycznie na E5, aby zadąć białym cios ostateczny. Szach-mat! Szachownica po chwili znika, pojawia się mały diabełek z widłami. Diabełek radośnie podskakuje fikuśnie potrząsając widłami. Obok pulsujący napis oznajmia:

I WON
GAME OVER

Gdzieś w oddali słychać pojedynczy strzał.

* * * * *

Jak po każdej wojnie, świat się odradza bardzo powoli. Im większe zniszczenia, tym wolniej ten proces przebiega. Nie było zwycięzcy; wszyscy zostali pokonani. Na świecie pozostało niewielu ludzi, z jeszcze mniejszymi środkami na odbudowę czegokolwiek. Wtedy to wszechwładny kościół wystąpił o zniesienie państw jako instytucji wysoce nierentownych. Stopniowo duchowni przejmowali władzę, aż opanowali całą Europę. Wielkim nakładem pracy wiernych kościół odbudował swoją potęgę tworząc nowy, piękny świat, który nie był aż tak skomplikowany. Z jednej strony stała mniejszość kapłanów, mała armia najwybitniejszych umysłów tworzących nową cywilizację naukowo techniczną, z drugiej strony zaś prości ludzie z lepianek, zacofani i bogobojni prawie tak, jak w średniowieczu.

* * * * *

Przez heksagonalny dziedziniec Zgromadzenia Klasztornego sunęła majestatycznie wysoka postać w ciemnozielonym habicie. Wiatr powiewał leniwie unosząc ze sobą, jakby od niechcenia, opadnięte liście.
- Bracie Olafie! Bracie Olafie! - rozległo się gdzieś między arkadami. Wysoka postać przystanęła i odwróciła się.
- Aaaa... brat Bernard! Niech będzie sławione Imię Pańskie. Cóż za niespodzianka! Dobry Boże, toż to z brata wyrósł kanonik, jak się patrzy!
- Wie brat, takie wyprawy służą zdrowiu...
- Jakież to wyprawy? Słyszałem, że brata przenieśli na Pomorze.
- To brat nic nie wie? Chodźmy do biblioteki, to zaraz wszystko opowiem.
Obie zakapturzone postacie zniknęły w drzwiach pod arkadami. W bibliotece klasztornej jak zwykle panował półmrok. Młodszy z zakonników zapalił świece w bibliotecznym kandelabrze.
- Byłem z wyprawą archeologiczną na pobliskich terenach mitycznych Hanysów. Pierwsza wyprawa natknęła się na rozbudowany kompleks miejski. Pisali o tym w "Tygodniku Pobożnym". Moja grupa zajęła się badaniem rozbitego budynku, prawdopodobnie sakralnego.
Brat Bernard zamyślił się.
- Studiowałem, co prawda, historię architektury sakralnej, ale z podobnym rozwiązaniem technicznym budynku spotkałem się po raz pierwszy. Budowla ta, umieszczona w centrum kompleksu, była swego czasu olbrzymią halą w kształcie zbliżona do dwóch złączonych ze sobą talerzy. Wyobraża sobie brat?
- Faktycznie, dość osobliwy kształt. Jakże to mogło się utrzymać?
- I to jest najdziwniejsze: częściowo utrzymuje się do dziś! Dolny i górny spodek składają się ze stalowych elementów nośnych połączonych ze sobą przegubami. Całość napinały liny zakotwione u podstawy dolnego elementu, natomiast zwieńczeniem całości konstrukcji był gigantyczny blok betonowy napinający wszystkie liny. Genialna konstrukcja!
- Taaak. Nasuwa mi się jedna myśl: Jeżeli obiekt jest położony w centrum kompleksu, mógł spełniać rolę budynku administracyjnego.
- I ma brat rację - odparł młody zakonnik z uśmiechem. – Nasza ekipa też początkowo przyjęła taka możliwość za pewnik, ale z błędu wyprowadziła nas zbyt duża ilość miejsc dla ludzi wewnątrz oraz podest, najprawdopodobniej pozostałość po rozkradzionym ołtarzu...
Grabieżcy świątyń są ponadczasowi!
- A więc jednak świątynia! – przyznał zakonnik z niemałym zdziwieniem
- A tak. Ale niech brat poczeka z osądami; gdy weszliśmy do środka, w pięć osób, ma się rozumieć, gdyż reszta grupy zabezpieczała wykop i wyłom w murze, natknęliśmy się na kilka interesujących rzeczy. Pierwszą była szata, rodzaj krótkiego kaftana sięgającego tylko do pasa, uszytego z czarnego, sztywnego materiału. Na rękawie widniał naszyty emblemat z napisami w stylu "MELATICCA", czy jakoś tak.
- Ależ to słowo nic mi nie mówi... – braciszek uniósł ręce do nieba we wszystko mówiącym geście.
- Wiem. ?acina to raczej nie jest, ale komisyjnie doszliśmy do wniosku, że może to słowo pochodzić z języka mitycznych Hanysów. – przyznał młodzian. - Sam kaftan mógł należeć do jakiegoś ważnego funkcjonariusza państwowego. A napis? „Melattica” i „miliccyja” brzmią trochę podobnie...
- No dobrze, a te inne rewelacje? – spytał zakonnik.
- Tak, zapomniałbym o tym! Oprócz tego było tam mnóstwo dużych, kolorowych obrazów, niestety mocno nadniszczonych przez czas. Przedstawiają one prawdopodobnie kapłanów, lub ludzi najbardziej zasłużonych dla wiary. Co najciekawsze – wszyscy bez wyjątku byli mężczyznami o długich włosach.
- Osobliwe - rzucił brat Olaf dodając po chwili - Ale to sugerowałoby, że budynek był świątynia religii wywodzącej się ze wschodu. I to dalekiego wschodu...
- Niestety, wszystkie te przedmioty musiałem oddać komisji kierownictwa wyprawy...
Brat Olaf zrobił zdziwioną minę. Po chwili uśmiechnął się i porozumiewawczo zmrużył oko.
- Musiałbym brata nie znać. Oczywiście, że brat oddał je wszystkie - powiedział głośno, lecz po chwili dodał szeptem, tak, aby nikt ich nie słyszał - Co to jest?
- Srebrny krążek z dziurą w środku - odparł brat Bernard, również szeptem.
- Duży?
- Taki duży - zademonstrował składając dłonie tak, aby utworzyły okrąg, przy czym ze sobą stykały się tylko kciuki oraz palce środkowe.
- Chodźmy, dzwonią na wieczorne nieszpory. Zapraszam brata na modlitwę nocną do krypty Św. Marka. Przyjdzie brat?
- Ależ oczywiście. - odparł uśmiechnięty brat Bernard.
Dzwon wzywał coraz głośniej.

* * * * *

W krypcie panował mrok. Dookoła majaczyły zarysy poukładanych trumien - tu byli pochowani wszyscy ci bracia, którzy tworzyli potęgę i chwałę kościoła przez ostatnie dziesięciolecia.
- Niech będzie sławione Imię Pańskie! - młody zakonnik wyszeptał słowa powitania w ciemność.
- Na wieki wieków, amen - odpowiedział głos z ciemności. - Czekałem na brata...
- Och, zechce mi brat odpuścić moje spóźnienie.
- Nie ma o czym mówić. -
- Czy mógłbym... – chciał o coś zapytać, ale nie dokończył.
- Ciiiii....! – przerwał brat Olaf.
- Co brat robi?
- Sprawdziłem, czy ktoś życzliwy nie przypiął bratu małej niespodzianki do habitu.
- Jak to? – zdziwił się zakonnik.
- Stara sztuczka Inkwizycji. - odpowiedział z mroku brat Olaf.
- I jak?
- Jest brat czysty. Na wszelki wypadek jednak wolałem sprawdzić. ?le by było, gdyby ktoś nas podsłuchiwał. – usłużna dłoń skierowała zakonnika w promyk wątłego światła wpadającego przez lufcik z kaplicy.
- Ma brat całkowitą słuszność.
Brat Olaf nachylił się ku swojemu rozmówcy.
- Czy mógłbym obejrzeć ten przedmiot?
- Proszę, oto on. – przez chwilę w widmowym świetle zamajaczył srebrzysty dysk.
- Taaak. To może być to. - odparł zakonnik z nadzieją w głosie.
- Co?
- To - podniósł do góry mały, srebrny krążek z dziurą w środku.
Nawet w mdłym i rozmytym świetle świec krążek dawał niesamowity odblask mieniąc się wszystkimi barwami tęczy.
- Wiec co to jest według brata?
- Brat Bob opowiadał mi, że przed laty ludzie na takich dyskach przy pomocy światła zapisywali swoje przesłanie dla innych. – padło wyjaśnienie.
- Hmmmm... faktycznie, na tym przedmiocie coś pisze. Zapalę świecę, będzie lepiej widać.
Wnet w krypcie zrobiło się jaśniej. Starszy zakonnik nałożył szkła optyczne.
- Faktycznie, na odwrocie lustra jest coś napisane... "compact disc stereo.... Testator ... Ostatnia Wersja Prawdy..."
- "Ostatnia wersja prawdy"? - zdziwił się mnich. - Język podobny do dialektu ludzi z lepianek.
- Bardzo prawdopodobne. Nie znam go aż tak dobrze. Niech mi brat pożyczy ten przedmiot. Chciałbym go zbadać dokładniej.
- Proszę bardzo. - twarz młodego mnicha wyrażała jednak niepokój; wszak przedmiot był zabrany z wykopalisk, a za takie wykroczenie groziła w najlepszym wypadku ekskomunika.
- Bracie Bernardzie, spotkajmy się jutro o tej samej porze.
- Ależ to będzie Boże Ciało! - oburzył się młodzieniec.
- Właśnie: nikt nam nie będzie przeszkadzał.
- Tutaj?
- Miejsce jest bardzo dobre. - uśmiechnął się brat Olaf. - W razie kłopotów zawsze można się wytłumaczyć modlitwą za zmarłych braci.

* * * * *

Uroczystości przebiegały zgodnie z planem. Procesja, modlitwy, msza... W kaplicy Św. Marka jak zwykle panował mrok.
- Brat Olaf?
- Tak, szybciej na Boga!
Dwie ciemne postacie przemknęły pomiędzy ciasno upakowanymi trumnami. Skrzypnęły zawiasy, ciężko opadł rygiel.
- Witaj Bernardzie. – mrok katakumb rozświetlił płomień świecy.
- Bracie Bernardzie, obowiązuje nas reguła zakonna.
- Nie - wyjaśnił stary mnich. - Bratem byłeś tam, u góry. Tu wszyscy są równi. Zobacz wszędzie trumny. Jesteśmy w zapomnianej krypcie bez patrona. Za ostatnią trumną jest wejście do mojego sekretnego laboratorium...
Oparta o ścianę trumna odsunęła się na bok.
- Nikt w nim nie był od lat. Oprócz mnie, oczywiście – wszyscy inni boją się nawet zapuszczać do zapomnianej krypty.
- Bra.... Olaf, czy to aby nie jest sprzeczne z regułami zakonu?
- A ukrywanie przedmiotu z wykopalisk nie jest zabronione? – zauważył mnich. - Mój drogi, teraz jesteśmy po tej samej stronie barykady. Wejdź proszę do sali...
Oczom zdziwionego Bernarda ukazały się rzędy rożnych urządzeń. Żadnego z nich nawet w życiu na oczy nie widział!
- Boże, do czego te wszystkie urządzenia?
- Dowiesz się w swoim czasie. A teraz chodź.
Podeszli do prostokątnej skrzyni z mnóstwem kolorowych światełek.
- A teraz obejrzyj sobie swój krążek. Na czymś takim dawni ludzie zapisywali swoje myśli, dokonania, muzykę... Muzykę najczęściej. Muzykę, przy której bawili się i byli szczęśliwi. Ale to nie tylko muzyka - ten krążek to raczej filozofia, nowa droga dla nas wszystkich. Naprawiłem stare urządzenie do odczytu. Dostałem je za dwa bochenki chleba od jednego z ludzi z lepianek...
Młodzieniec słuchał z niedowierzaniem.
- Słuchał brat już tego?
- Tak, wielokrotnie. – powaga starego mnicha przyprawiała Bernarda o dreszcze.
- Czy to aby dobre dla nas... no słuchać tego.
- Ach, ja z przyjemnością posłucham raz jeszcze!
- Ale czy... – młodzieniec chciał coś dodać jeszcze, ale stary gestem nakazał milczenie.
- Posłuchaj tylko. - Olaf włożył krążek do skrzynki i nacisnął jeden z podświetlanych przycisków. Z małego spodeczka popłynęła ostra muzyka...

"...dlaczego zdradziłaś
matko nowej wiary..."

- Nie! Muzyka służy szatanowi do otumaniania i kuszenia ludzi!
- Zgoda - odparł dobrodusznie Olaf. - Ale chyba masz na tyle silnej woli, aby się tej pokusie przeciwstawić? Szatan nigdy z nami nie wygra!

"...świeżą krwią rękojeść spływa
iskry sypią się z oczu
nie chciałeś, Panie, nikogo zabijać
Bierut, Stalin, pokój!..."

- Co mogą oznaczać słowa „Bierut” i „Stalin”?
- W bibliotece znalazłem wzmiankę, że są to symbole terroru świeckiego, najgorszego ze wszystkich.

"...kto z was nie zdradził
i jest bez grzechu
wobec drugiego bez winy
niech weźmie kamień
wyważy w dłoni
i ciśnie w twarz tej dziewczyny..."

Brat Bernard milczał trawiąc każde słowo tekstu utworów.
- Czy rozumiesz na tyle dobrze miejscowy dialekt ludzi z lepianek, aby wiedzieć o czym śpiewa ten człowiek?
- Tak, to był fragment "Biblii", tylko inaczej...

"...najświętszym spośród świętych
w swej mądrości pozostanie
najbardziej przez los dotknięty
na wieki wieków, amen!

wyrok podpisany
boska chwała czeka
Judasz jest skazany
na zdradę człowieka..."

- Boże! - przerażony Bernard zbladł. - Zupełnie inna interpretacja!
- Taaak. - przytaknął stary mnich - grunt to dobra interpretacja... Jakbym to już gdzieś słyszał.

"...Piotr się uśmiecha
Judasz powieszony
sąd się odbywa
nad bogiem zdradzonym..."

- Ale...
- Cicho, wstrzymaj emocje i wysłuchaj do końca...

"...nikt nie ma trzech postaci
co najwyżej trzy imiona
w zapewnieniach czas stracony
każda piękna jest palona
głupcy biją wciąż pokłony

lecz nadejdzie piękny dzień
gdy świątynia runie w gruz
czarny kapłan zginie w niej
zginie także martwy Bóg

heros zdrajcą obwołany
wielu uczniów ich uczniowie
przez stulecia mordowali
tłum milionów oszukanych
nigdy prawdy się nie dowie
czemu oni oszukali

lecz nadejdzie piękny dzień
co obali boski mit
zniknie krzyża czarny cień
czas zamieni wszystko w pył..."

- Szokujące? - pytanie było retoryczne. Olaf odwrócił się aby przełączyć coś przy czarnej skrzynce. Muzyka natychmiast się zmieniła.
- No to posłuchaj ostatniego utworu...

"...tyś największym despotą
choć obiecujesz zbawienie
kierujesz naszą głupotą
z tobą przychodzi zniszczenie

wszystko do końca ukartowałeś
począłeś swój boski klan
grzechom, radościom nas przypisałeś
stworzyłeś swój boski plan

i sądzisz nas za to po śmierci
za boską niedoskonałość..."

- Dziwne to! – przyznał młody mnich coraz bardziej zafascynowany dźwiękami ze srebrnego krążka.
- Słuchaj braciszku uważnie...

"...ślepy los mną kieruje
jak i tobą bracie
w legendę wierzycie
prawdy nie znacie

nie wierzcie czarnym kapłanom
wrzućcie znak krzyża do ognia
idźcie do domów, śpijcie spokojnie
Bóg o was wszystkich zapomniał..."

Muzyka ustała. Zapadła cisza.
- Milczysz? - Olaf wstał i podszedł do ściany z regałami mieszczącymi rożne dziwne urządzenia.
- Podejdź tu, Bernardzie. Chcę coś zmierzyć.
- Usiąść? – spytał młody mnich.
- Jak chcesz.
Wyjął dwa przewody i połączył z małym urządzeniem wyposażonym we wskazówkę.
- Bernardzie, ile liczysz wiosen?
- Według dokumentów biskupich aż 26.
- Możnaby rzec: powód do dumy. Ale popatrz. Ludzie, którzy przeżyli dawny kataklizm maja większa dawkę zabójczych fluidów w całym ciele. Oczywiście z wiekiem to zanika, ale my, zwykli śmiertelnicy, nie żyjemy aż tak długo...
Wskazówka małego przyrządu wychyliła się aż do trzech czwartych skali.
- Czy wiesz, co to oznacza, młodzieńcze? – spytał brat Olaf.
- ???
- Że urodziłeś się jeszcze przed zagładą! Jesteś dużo starszy ode mnie!
Bernard poderwał się z krzesła.
- Ależ to niemożliwe!
- Och, zawsze, od kiedy cię znam, wyglądałeś młodo. To dlatego tak często zmieniają ci przydziały klasztorne...
- To prawda. Nigdy nie jest mi dane osiąść w jednym zborze na dłużej.
Tym razem Olaf wstał i podszedł do regału z księgami.
- I jesteś jedynym, który nie ma daty przyjścia na świat w swojej karcie pobożności.
- Zaiste! – wykrzyknął zakonnik przypominając sobie braki w dokumentach.
- Czy pamiętasz może powiastki starszych braci o starym Bobie, który podobnie jak i ty zbyt długo miejsca nie zagrzał w żadnym z klasztorów?
- Tak, coś mi się o uszy obiło... – mnich nie był pewien starych wspomnień.
Olaf zapalił fajkę wyciągniętą z pomiędzy książek i zaciągnął się mocno aromatycznym dymem.
- Stary brat Bob opowiadał kiedyś, jak to na krótko przed wojną uczestniczył w sekretnej misji. Ktoś zdradził, w wyniku czego została zamordowana zakonnica, zginęło kilku żołnierzy, a dowódca popełnił samobójstwo. Na dodatek porwane zostało cudowne dziecko, które miało stać się nowym mesjaszem. Podobno pojazd, którym zostało uprowadzone został unicestwiony za pomocą Trąb Jerycha o mocnych głowicach... Bob przed wojną nazywał się Varsteen i był przyjacielem nieszczęsnego dowódcy. Opowiadał mi, jak to w pamięci utkwił mu szczególnie jeden fakt: została złożona ofiara z krwi nad dzieckiem. Z bijącego serca młodej kobiety - dziewicy ...
- To okropne! Nie będę... – oburzył się mnich i z płomiennym licem skierował się do wyjścia.
- Poczekaj - uspokoił go Olaf. - Więc z bijącego serca młodej kobiety została wyciśnięta krew na pierś noworodka. Krew utworzyła plamę na kształt rozłożonej dłoni...
- Nie! To niemożliwe! – krzyknął Bernard. - Stary Bob był wariatem! Za to go przecież spaliła Święta Inkwizycja!
- Nie. Bob zginął, bo za dużo wiedział. – Olaf wypuścił kłąb dymu. - Nie wierzysz tym opowiastkom? Zdejmij habit i obejrzyj plamę na własnej piersi!

* * * * *

W czasie porannej modlitwy do brata Bernarda przysiadł się wysoki zakonnik w średnim wieku. Jego szary habit zdradzał, że ślubował on ubóstwo i uczciwość.
- Niech będzie sławione Imię Pańskie:
- Na wieki wieków, amen. - przywitał się Bernard. - Witam bracie Konradzie. Z czym brat do mnie przychodzi?
- Czy... ławy są bezpieczne? - zapytał mnich niepewnie pokazując na gładź surowego drewna.
- Tak. To jedno z niewielu bezpiecznych miejsc w klasztorze.
Twarz brata Konrada była bardzo poważna.
- Czy brat był przyjacielem brata Olafa?
- Hmmmm....- zamyślił się Bernard. - Tak, można tak powiedzieć. Jestem nim nadal.
- Brat Olaf nie żyje.
- Co?! – młody mnich poderwał się z ławy.
- Został ukrzyżowany wczoraj. Przyłapano go z jakimś tajemniczym przedmiotem z wykopalisk. Torturowali go, ale nic nie powiedział. Wie brat jak to jest - lepiej nie ufać zbytnio Inkwizycji. Ze swoich źródeł jednak wiem, że ten przedmiot był tylko pretekstem do usunięcia brata Olafa...
- Nie rozumiem...- wyznał szczerze brat Bernard.
- Sprawa dotyczyła jeszcze brata Roberta zwanego Bobem.
Nagle wszystko stało się jasne! Brat Olaf nie kłamał, a ci, którzy wiedzieli zbyt dużo, byli usuwani.
- Ach, wiec to tak! Czy Inkwizycyjni znaleźli laboratorium brata Olafa?
- Nie. – przyznał Konrad. - I ja także nigdy tam nie byłem, ale brat Olaf wiele mi o nim opowiadał.
- Ja wiem, gdzie ono jest. Bracie Konradzie, czy brat Olaf miał więcej "przyjaciół"?
Konrad zamyślił się na chwilę.
- Razem z nami będzie trzynastu - odparł.
- Wspaniale! Posłuchaj teraz. - złożył ręce jak do modlitwy i uklęknął nadal mówiąc półszeptem. - Spotkamy się dziś po północy w podziemiach pod boczną nawą, w krypcie kaplicy Św. Marka. Proszę cię, abyś przyprowadził pozostałych braci.
- Dobrze, ale jak się rozpoznamy w nocy? Ktoś z nas może wpaść na patrol Inkwizycji.
- Wątpliwe, ale dla bezpieczeństwa ustalmy hasło. Niech będzie „COMPACT DISC”, odzew: „STEREO”.
Mówiąc te słowa brat Bernard powstał, wyszedł z ławki, przyklęknął, przeżegnał się i odszedł zamyślony.

* * * * *

Przez ciemne korytarze przedzierała się spora grupka mnichów. Co jakiś czas jeden z nich potykał się o przeszkody ukryte w mroku. Właśnie zegar na wieży kościoła przestał wybijać północ, gdy dotarli do kaplicy Św. Marka.
- Chryste Panie! - przerażony głos z ciemności wcale nie był aż tak głośny. - Tu są same trumny!
- Cicho! - ten głos należał do brata Konrada. - Bracie Narcyzie, uspokój brata Norberta. Ktoś tu jest? Hasło!
- Compact disc. Odzew?
- Stereo. Witaj bracie Bernardzie.
- W tym miejscu tylko Bernardzie. Tu wszyscy jesteśmy równi – tako orzekł Olaf. - I niech tak już zostanie. Wejdźcie proszę za mną. Za tą ostatnią sterta trumien jest kilka postawionych pionowo. Ostatnią należy otworzyć i odwrócić czaszkę w lewo... o właśnie tak. Wchodźcie proszę do środka.
Mnisi weszli do tajnego laboratorium. Po chwili trumna zasunęła się sama przywracając pierwotny mrok krypty. Tymczasem wewnątrz sekretnych pomieszczeń mnisi zasiedli na posadzce wokół Bernarda.
- Bracia, przyprowadziłem was tutaj po to, aby kontynuować dzieło Olafa i pokazać wam to, co jest zakazane przez kościół jako narzędzie szatana; po to, aby udostępnić wam rzeczy skrupulatnie gromadzone na przestrzeni lat przez naszego wspólnego przyjaciela, świętej pamięci brata Olafa, oraz po to, aby was przekonać do walki, jaką zamierzam wkrótce podjąć...

* * * * *

Do laboratorium wbiegł zdyszany Konrad.
- Bernard! Bernard! Klasztor jest już w naszych rękach! Większość braci nas popiera, reszta jest z nami tylko duchowo...
- Dobre i to. - z uśmiechem odparł mnich. - Mów, co się stało.
- Zdobyliśmy ostatni bastion Inkwizycji. Wyobraź sobie, że w prezbiterium była obszerna sala pełna dokumentów. Człowieku, to ich akta! Mamy teraz ich wszystkich w ręku! No, przynajmniej w Polonii.
- Świetna robota. – wieść o sukcesie została przyjęta z uśmiechem. - Coś jeszcze?
- Odzyskaliśmy drogocenny „compact disc”!
- Bardzo dobrze.- teraz Bernard był już naprawdę zadowolony. - No to już wkrótce wszyscy będą mogli wysłuchać tekstu o prawdzie. Ogłoś tę radosną nowinę.
Do sali wszedł wiecznie bojaźliwy Narcyz.
- Bernardzie, powrócił nasz negocjator, Marcin. - skinął głowa na powitanie.
- Ależ proś do środka. Nie każmy mu czekać!
- Bądź pozdrowiony, Bernardzie. - krępy grubasek był raczej komiczny, niż poważny, jednakże to on był właśnie negocjatorem. Wynikało to choćby z faktu, że był on biegły w prawie oraz sztukach czytania i pisania.
- I ja także pozdrawiam ciebie. Jakie nowiny?
- Ufff! Ależ te wozy pancerne są niewygodne! – grubasek poprawił zmięty habit. - Zawarłem tajne porozumienie z osiemnastoma klasztorami w całej Polonii. Ostatni, dziewiętnasty, pozostaje neutralny. Wszyscy przeorowie nas poprą; z szesnastu wyparto już Inkwizycję.
- A prymas?
- To jest chyba najważniejsze. Prymas przychyla się do twojej propozycji i łaskawie proponuje spotkanie na ?ysej Górze w Starych Górach Świętego Krzyża.
- Fantastycznie! - podsumował Bernard. - Twoja misja to całkowity sukces! Wiele ci zawdzięczamy. Teraz odpocznij i zjedz coś, a o zmierzchu bądź w centrum. Chcę, aby wszyscy usłyszeli muzykę zapisana na srebrnym krążku...

* * * * *

Spośród powykręcanych wiatrem drzew rozciągał się niesamowity widok na zbocza zasypane tysiącami kamieni. Na gołoborzu pojawił się tajemniczy cień, po chwili dołączył do niego drugi. Dwóch mężczyzn w powłóczystych szatach stanęło naprzeciw siebie na samym szczycie góry.
- Witam Eminencję. - młody mężczyzna uśmiechnął się do swojego rozmówcy.
- Witaj synu.- odwzajemnił serdeczność drugi. - Widzę, że oprócz tradycyjnego habitu nosisz nowe odzienie nie przewidziane regułą zakonu.
- Tak. Reguła czasami zbyt ogranicza. Jak wasza Eminencja widzi, taka krótka skórzana kurtka może być bardzo przyjazna w tak niesprzyjających warunkach pogodowych.
- Zaiste, ale przecież nie o odzieży nam dzisiaj tu rozprawiać. – mruknął prymas.
- Zgodzę się z waszą Eminencją - z założonymi rękami do tylu Bernard podszedł powoli do dostojnika. - Przejdziemy się?
- Z przyjemnością, mój synu.
- Jak waszej Eminencji wiadomo, stworzyłem nową metafizykę opartą na tekście sprzed wielkiej zagłady. – przypomniał młodzieniec i z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął drobno zapisany zwój. - Oto moje postulaty, na piśmie oczywiście. Proszę waszą Eminencję o zapoznanie się z nimi. Poza tym jak waszej Eminencji wiadomo, wszystkie klasztory są za mną, więc jeżeli wasza Eminencja chce się utrzymać u żłobu...
- Och, nie wulgaryzujmy tak sprawy! - obruszył się prymas.
- Ja też nie lubię nazywać rzeczy po imieniu. – przyznał mnich. - Więc jak już wspomniałem, poparcie waszej Eminencji jest jak najbardziej pożądane w tym momencie. Dla dobra nas obu.
Dostojnik zatrzymał się na chwile.
- Załóżmy, że przystaję na twoją szaloną propozycję; co ja z tego będę miał?
- Utrzyma wasza eminencja stanowisko i profity, z tym tylko wyjątkiem, że władze będę sprawował ja i moi apostołowie, a nie Inkwizycja. To chyba dobry układ?
- A co z Inkwizycją?
- Została rozbrojona... - Bernard zrobił krótką przerwę. - I oczywiście, wypędzona z kraju.
- Masz tu te swoje postulaty! - energicznym ruchem dostojnik wręczył zdumionemu mnichowi zwoje papirusów.
- Wasza Eminencja rezygnuje?...
- Broń Boże, umowa zawarta. Zapoznaj mnie tylko z grubsza z całą tą twoją doktryną filozoficzną. Nie chce mi się tego wszystkiego czytać...

* * * * *

W laboratorium imienia Olafa wrzało jak w ulu. Zakonnicy wchodzili i wychodzili i trudno było powiedzieć przy takiej ilości osób, kto dopiero przybył, a kto już jest w pomieszczeniu od rana. Bernard cały czas siedział za biurkiem i pracowicie notował.
- Konradzie, pozwól, jeśli możesz.
- Słucham cię, o panie! - z błazeńskim ukłonem stanął przed swoim przywódcą Konrad.
- Przynajmniej ty byś się nie wygłupiał. Będziemy ustanawiać dekrety jego Eminencji księdza prymasa. Co ty na to?
- Pomysł dobry. - pochwalił Konrad. - Tylko, że biedny ten nasz Eminencja: będzie to wszystko musiał jakoś przełknąć.
- Przecież i tak nie ma nic do gadania. - Bernard zamyślił się głęboko. - A wiesz, że to i tak bez różnicy? Na dobrą sprawę, to on nigdy nie miał nic do gadania. Dobrze, to teraz ty pisz, boś bieglejszy w sztuce pisania ode mnie, a ja podyktuję, później to przedyskutujemy z resztą apostołów.
- Gotowy. - potwierdził apostoł Konrad.
- Primo: wszyscy ludzie są równi, mają równe prawa i obowiązki.
- Kler się na to nigdy nie zgodzi. - podsumował skryba nie odrywając wzroku od pióra i zwoju papirusowego.
- Zauważ, że nie ma już kleru. Secundo: majątek kościoła ma być przeznaczony na odbudowę gospodarczą Polonii.
Zdziwienie mnicha nakazało mu aż przestać notować.
- Chcesz stworzyć państwo? Tu, w Europie? Kościół ci na to nie pozwoli!
- Słuchaj, jeśli ogłoszę te dekrety, to wszyscy, nawet ludzie z lepianek, skoczą za mną w ogień. Notuj łaskawie dalej. Tertio: zostaje zniesiony celibat.
- O, to brzmi dość sensownie.
- Tobie to tylko jedno w głowie! Quatro: byli zakonnicy mają od tej pory nauczać wśród ludzi z lepianek nauk ścisłych i humanistycznych; quinto: Polonia od tej pory staje się niezależna i ma status respublicy.
- Akurat oni wiedza co to jest respublica!
- Oj, szybko tego zasmakują, możesz mi wierzyć. Sexto: z ochotników zostanie utworzona armia narodowa. – zakończył mnich.
- Bernardzie, a nie zapomniałeś o czymś?
- Słucham, oświeć mnie, jeśli łaska...
- A wyposażenie wojska?
Bernard uśmiechnął się promiennie.
- Został nam po pannie Inkwizycji całkiem pokaźny posag...
- A jak czegoś nam braknie? - wtrącił Narcyz.
- To nie jesteśmy w ciemię bici; potrafimy chyba wytworzyć coś sami...? Dobrze. Septimo: chrześcijaństwo przestaje być religią narodową. Bóg jest jeden, niezależnie od tego, czy jest dobry, czy zły i niezależnie od imienia nadanego mu przez wiernych...
- Amen. - Konrad wstał i począł zwijać zwój papirusowy.
- Święta racja - zbyt dużo szczęścia na raz, to też niedobrze.
Zakonnik rozsiadł się wygodnie w fotelu.
- Wiesz, jednego jestem ciekaw: jak jego Eminencja przyjmie swoje dekrety...?
- Ależ drogi przyjacielu - Bernard poklepał go po ramieniu - Nie zapominaj, że każdy kot, tym bardziej czarny, zawsze spada na cztery łapy.

* * * * *

Drzwi do biblioteki otwarły się na oścież. Do środka wkroczył starszy człowiek w powłóczystej, ozdobnej szacie.
- Witam w moich skromnych progach! - Bernard rozłożył ręce w geście powitalnym.
- Witaj Bernardzie. Oto pierwsze, prosto z drukarni wydanie naszej nowej konstytucji...
- Dziękuję waszej Eminencji. Ale czy warto się było fatygować?
- Tak naprawdę to mam jeden poważny problem...
- Usiądźmy - obydwaj zajęli miejsca przy stoliku bibliotecznym.
- Oczywiście, tak lepiej się rozmawia. Widzisz Bernardzie, w naszym kraju po ogłoszeniu dekretu o tolerancji religijnej, rozwinęło się wiele religii, nurtów i sekt. Skoro jestem duchowym zwierzchnikiem w kraju, to jakim sposobem mogę być pierwszym po Bogu dla czcicieli słońca i sekty czarostwa?
Bernard prawie jak zwykle był promiennie uśmiechnięty.
- Och, wasza Eminencja nie musi się przecież zapoznawać z doktryną religijną wszystkich odłamów. Wszystkie religie są podobne i sprowadzają się do jednego: wierzyć, nic więcej.
- Więc co mam robić? - prymas zrobił frasobliwa minę.
- To co zwykle - dobrą minę do złej gry. Aha, proszę przy pomocy swoich kontaktów w Watykanie przesłać jeden egzemplarz jego Świątobliwości. Będę bardzo wdzięczny.

* * * * *

Nad Cita del Vaticano zebrały się czarne chmury wróżące rychłą burzę. Kardynał kątem oka dostrzegł zbliżającą się nagle postać odzianą na biało.
- Sprowadź tu mojego segregatorio!
- Ależ wasza Świątobliwość, spotkanie z segregatorio ma się odbyć dopiero za trzy godziny...
- To odbędzie się teraz! To ważne, wiec rusz dupę! Takiej obrazy nie było od czasu, kiedy to konklawe wybrało murzyna na papieża! Habemus papam, cholera!
„Ale grzmi!” – pomyślał kardynał.
- Ależ wasza Świątobliwość, harmonogram dnia...
- Szybciej, zanim stracę cierpliwość! Tyle razy spotkanie mogło być opóźnione, to chyba raz może się odbyć wcześniej!..
Purpurat ucałował podany na ręku pierścień i oddalił się pośpiesznie.

* * * * *

Trzy godziny później chmury burzowe nadal spowijały niebo, nie tylko to nad miastem.
- Przeczytałeś darmozjadzie?
- Tak, wasza Świątobliwość!
- To bezczelność!
- Tak, wasza Świątobliwość!
- Obłożę ich interdictum!
- Tak, wasza Świątobliwość!
- Rzucę anatemę!
- Tak, wasza Świątobliwość!
- I skończ durniu powtarzać "tak wasza Świątobliwość", bo szału dostanę! Umiecie wszyscy tylko potakiwać, ale myśleć to muszę za was ja! Wy sami niczego nie potraficie!
- Tak, wasza Świątobliwość!
- Idiota! Przynieś ze skarbca tajne instrukcje dotyczące schizmy.
- Już je mam, wasza Świątobliwość.
- Chociaż raz pomyślałeś sam. Niesamowite! Dawaj je. Jest; punkt pierwszy....to nie... drugi też nie.... o, jest! Czternasty: jeżeli schizma objęła całą krainę geograficzną, należy się uciec do interwencji chrystianizacyjnej przy pomocy Świętej Inkwizycji.
- Tak, wasza Świątobliwość.
- Co "tak wasza Świątobliwość"? Masz zwołać radę dowództwa tych cholernych skautów i przestań potakiwać jak ostatni kretyn!
- Tak, wasza Świątobliwość!

* * * * *

W klasztorze rozważano właśnie możliwość oswobodzenia od jarzma Vaticanu całej Europy Północnej. Do laboratorium wbiegł najstarszy z apostołów, Taoma.
- Bernardzie, ważne wieści ci przynoszę. Przybyli szpiedzy z południa... - zasapał się i przysiadł na podstawionym krześle.
- Mów, proszę.
- Jego Świątobliwość zwołał radę Inkwizycji. Za dwa tygodnie ma na nas ruszyć korpus ekspedycyjny, który ma za zadanie, cytuje: "..odbić zagrabione ziemie Polonii i przywrócić na łono matki Kościoła...". Korpus podzielono na dwie główne grupy; jedna uderzy na nas od południa, poprzez góry Gerlacha, druga od zachodu, na wysokości Martwej Rzeki. Dodatkowa instrukcja mówi, że w przypadku niepowodzenia, inkwizycyjniaki mają się wycofać i zniszczyć nas na odległość.
Marcin stanął za plecami Narcyza. Jego zarośnięta twarz zdradzała jednak głęboki niepokój.
- No i co ty na to, Bernardzie? - zapytał, aby przerwać ciszę.
- Będziemy walczyć. Lud jest z nami, a to się liczy. – zaciśnięta pięść uderzyła w blat stołu.
- Nie zapominaj, że Inkwizycyjni mają moc nuklearną za sobą.
- Nie zapominaj, Konradzie, że my także dysponujemy sprzętem Inkwizycji... Jego Świątobliwość też pewnie o tym pamięta. – przypomniał mnich.
- Dobrze. My, apostołowie w liczbie dwunastu, jesteśmy z tobą, mistrzu. Lecz musimy ogłosić stan pogotowia, przeszkolić ludzi z lepianek, zapoznać ich z sytuacja...

* * * * *

Przed pustym tronem w kaplicy zebrali się apostołowie, prawie wszyscy, oprócz jednego.
- Bracia i uczniowie. Złe wieści wam przynoszę - odezwał się apostoł Narcyz. - Nasz mistrz i nauczyciel Bernard został schwytany przez Inkwizycję i ukrzyżowany. Znaleźliśmy jego ciało z tabliczką zdrajcy kościoła.
- Jak to się stało?
- Jeden z nas zdradził. Jego też nie ma miedzy nami. Kiedy nasze oddziały odbiły utracone wzgórze, zdrajca już nie żył. Powiesił się na najbliższym drzewie.
- Bernard był dobrym przyjacielem i przykładnym wodzem. Norbercie, czy masz jakieś nowiny o ruchach wojsk Inkwizycji?
- Nasza pierwsza linia obrony przeszła do kontrataku. Przeżyli tylko nieliczni, ale wróg został wyparty aż do Germanii, trzysta słupii za Martwą Rzekę.
- Dobrze. Niech linia druga zasili niedobitki linii pierwszej. Nowi ochotnicy niech uformują linię rezerwową. Bezwzględnie należy powstrzymać atak na froncie.
Zdziwienie apostołów było ogromne.
- Ależ jak to? Zwycięstwo mamy w kieszeni! Nasza armia jest liczna, walczy z zapałem... wyzwolimy Germanię, Alzację, Lotaryngię, Niderlandię...
- Norbercie, młody jesteś i zapalczywy, choć szlachetnego serca. Czy pamiętasz może, co mieli zrobić Inkwizycyjni, gdyby im się nie powiodło?
Zapadła niezręczna cisza.
- Mieli nas zniszczyć bronią nuklearną...
- Tak więc znowu wojna na wyniszczenie - westchnął Taoma.
- Konrad?
- Tak?
- Teraz ty jesteś wodzem. Rozkazuj.
- Trzeba utworzyć nowy front odwetowy na południowo - zachodnim krańcu kraju. W przypadku, gdyby ktoś z naszych obserwatorów dostrzegł Moc wroga, musimy odpalić po pięć Mocy w kierunku każdego strategicznego punktu Europy...

* * * * *

Ghaar przedzierał się przez gąszcz. Wiedział, że musi zdobyć coś do jedzenia, inaczej jego samica i młode padną z głodu. Wtem kątem oka dostrzegł, że coś się poruszyło pod krzakiem o fioletowych liściach. Przystanął, by nie spłoszyć zwierzyny.
- Grrrrrrrr! - zamruczał z zadowoleniem. Małe, skrzydlate jaszczurki zdradziły mu obecność dorodnego Xerthusa, osobnika tej samej rasy, co Ghaar. Powoli, aby nie zdradzić swojej obecności wzlatującymi jaszczurkami żywiącymi się pasożytami na jego skórze, podkradał się do zdobyczy. Ominął krzak z lewej strony i skorzystał z cienia, jaki rzucał czerwony mur - pozostałość po starożytnej budowli pochodzącej z lat, kiedy to protoplasci Ghaara toczyli ze sobą wojny przy pomocy skomplikowanych maszyn. Był coraz bliżej, czuł już woń, jaką tamten nieświadomy niebezpieczeństwa wydzielał. Trzask łamanej gałązki kazał mu się natychmiast odwrócić. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, był czarny, metalowy krzyż sterczący z ruin i opadająca na jego głowę maczuga.

* * * * *
* * * * *

Sen profesora dobiegł końca. W kuli pojawiły się rozmyte plamy światła, które po kilku błyśnięciach przygasały. W końcu obraz zniknął i przed czarowną czwórką znów stała zwykła, szklana kula.
- Ha, to lepsze od holowizji, nieprawdaż szefie? - Drugi odwrócił się w kierunku Pierwszego, lecz jego pytanie pozostało bez odpowiedzi, gdyż Pierwszy spoczywał od co najmniej dwóch godzin w objęciach Morfeusza.
- Szefie?
- Ciii.... zostaw go. - wyszeptała Lynn. - Niech śpi. Miał pewnie ciężki dzień.
- Może podeślemy i jemu dla jaj kilka bzdurnych snów?
- Aha. – przyznał Drugi. – A potem wypłaty nie zobaczysz przez kwartał!
- No dobra. Przykryj go tylko kocem, bo zmarznie nad ranem. Przez ten cholerny remont połowa instalacji w budynku sukcesywnie odmawia posłuszeństwa.
Wszyscy powstali, za wyjątkiem mistrza, aby przenieść się do drugiego pomieszczenia. Zamknęli cichutko drzwi.
- Grubciu, daj popcorn. - poprosił Drugi.
- Hmmmmmmmm............ - mina Trzeciego nie wróżyła nic dobrego.
- Zżarłeś dwanaście kilo popcornu???
- Chipsy też już wyszły. – dodał tłuścioch czerwieniąc się na twarzy. - Aha, nie szukaj pączków angielskich, bo tych też już nie ma.
Czarownica przyglądała się Trzeciemu z podziwem.
- No to nic dziwnego, że Clickle dostaje gęsiej skórki na myśl o nadlatującym wielkim, głodnym kruku...
Wtem kieszeń Grubcia rozbłysła jasnym, lekko błękitnym światłem.
- Tylko nie to! Nie teraz! Lynn, proszę cię, odbierz i powiedz, że umarłem, że porwali mnie Papuasi, że mam okres, że wyjechałem na Grenlandię albo że wystrzelili mnie jako ochotnika w pionierskiej wyprawie na Proxima Centauri i będę uchwytny za cztery tysiące lat... Proszę, będziesz moją ulubioną czarownicą! - Trzeci nerwowo wręczył jej magiczne zwierciadło. Dziewczyna otworzyła srebrne pudełeczko skrywające aparat.
- Dzień dobry, madamme. W czym mogę służyć?
- Bonjour, moje dziecko. Czy jest Pączuszek? - hrabina Charlotte nie dosłyszała szeptu Trzeciego, który brzmiał coś jakby "stara jędza!", lub też podobnie.
- Nie madamme, ma okresowe badanie medyczne. Dziś w drodze wyjątku ja przyjmuję zamówienia.
- Dobrze moje dziecko. – odparła starsza pani z uśmiechem. - Jak tylko Pączuszek przyjdzie do pracy, powiedz mu, że Belfegorek wstydzi się wychodzić na dwór z pierzastymi skrzydłami i szczy mi do fikusa. Powiedzmy, że będzie to reklamacja, oczywiście opatrzona blachą mojej wyśmienitej szarlotki.
- Auuuuuu! - jęknął cichutko Grubcio. - Tylko nie szarlotka!
- Przyjęłam, madamme. Jutro nasz pracownik zjawi się u pani. Dziękuję za korzystanie z usług naszej agencji, życzę miłego dnia.

* * * * *

Nad pustynią dawno już wzeszło słońce.
- Profesorze, mam coś! - oznajmił powtórnie rozradowany asystent, który dopiero wygramolił się z niewielkiego wykopu. – Profesorze!.
Silnym ramieniem potrząsnął śpiącym starcem.
- Uaaach! - zerwał się wystraszony profesor. - Ach, to ty chłopcze. Ale miałem koszmar! I co?... Nic pewnie, tak jak mówiłem...
- Ależ skąd! Znalazłem! Są ruiny, znalazłem też...
- Jakie ruiny? - zdziwił się nie dobudzony profesor.
- Świątyni, jak przypuszczam. No widzi pan, profesorze? Miał pan racje powtarzając nam, że grunt, to dobra interpretacja.
- Taaak. - zamyślił się starzec. - Grunt, to dobra.... aaaa! Chromolę tę całą twoją niedowarzoną interpretację! - wykrzyknął ku zaskoczeniu asystenta Van Grava. Wciąż miał przed oczami ten potworny koszmar. Dobrze, że to był tylko sen!
- Ależ profesorze, nagłówki w prasie, sława...
- Gówno mnie to obchodzi. - rozeźlił się profesor.
- Ale ten przedmiot, który znalazłem...!
- Jaki przedmiot? Daj go!
- Oto on. Cylinder z aluminium, lecz potwornie ciężki. - ku swemu przerażeniu asystent zobaczył, jak starzec taszczy ciężki cylinder nad brzeg rzeki. Profesor uniósł lekko do góry starożytny przedmiot i cisnął w wartki nurt rzeki.
- Każ robotnikom zasypywać te doły. Wracamy do domu! - minął zapłakanego asystenta i szybkim krokiem skierował się do własnego namiotu.
- Za takie marne grosze - mamrotał do siebie - to niech kongres sam sobie grzebie w tym błocie...!

* * * * *

Wkrótce okazało się, że problem usychającego fikusa nie jest już aktualny. W nocy jakiś nieznany sprawca ukradł żywą roślinę podstawiając w jej miejsce kwiat sztuczny. Być może hrabinę dało się tym oszukać, lecz zmyślnego kocura zwanego Belfegorek, nie. Znalazł sobie miejsce pod fortepianem.

* * * * *
* * * * *
Przypisy, czyli wyjaśnienie trudnych słów:
GODZINA SATURNA – odmierzana według zegara gwiazdowego. Pamiętajmy, że do uprawiania czarów stosowanie zegara gwiazdowego jest niezbędne; CZAROPRZESTRZEń – wirtualno-astralna przestrzeń duchowa, w której ma miejsce inicjacja każdego czaru rzuconego przez maga; CIUPCIANIE – coś, co według wielu pruderyjnych obywateli nie istnieje, a co pozwala doznać niesamowitych rozkoszy oraz przedłużyć gatunek; BRANCZ – krzyżówka śniadania i obiadu, takie dwa w jednym; CHARLOTTE LE BLANC, hrabina – podstarzała arystokratka – milionerka mająca wśród swoich przodków księżną Charlottę z Luksemburga oraz Maurice`a Le Blanc; ATALMA – sztylet z czarną rękojeścią, nieodłączny atrybut czarownicy jak i czarownika; NAPALM BEER – wyjątkowo żrący gatunek piwa; BIGGHE, CINGULA – srebrny diadem oraz czerwony, pleciony ze sznura pas; standardowe wyposażenie każdej czarownicy; FORKAS, SAMAEL – demony wyższego rzędu; CABO GRIMORIUM – czyli „Zielony Grimmuar”. Jest to trochę kit, bo grimmuar, czyli księga zaklęć, jest osobistym przedmiotem każdego czarnoksiężnika; JACK DANIELS – gatunek whisky; BEDUINI – koczowniczy lud pustyni; SAMUEL CLICKLE – czarownicza wersja pana Blikle, także znany cukiernik; LUKRECJA BORGIA – włoska arystokratka żyjąca w okresie renesansu. Przyczyniła się głównie do renesansu trucizn; FLAUROS – demon wyższego rzędu; RÓŻANIEC SILNEJ WOLI, RÓZANIEC DOBRYCH UCZUć – dwa dość potężne zabezpieczenia przed czarami; EINSTEIN Albert – Żyd, uczony, autor teorii względności i najsłynniejszego wzoru fizycznego na świecie; CAGLIOSTRO Alessandro di – właść. Giuseppe Balsamo; Włoch, mason, alchemik, awanturnik i szarlatan, żył w XVIII wieku; MANSON Charles – słynny morderca; MENGELE Joseph – lekarz pracujący w obozie śmierci Auschwitz, nigdy nie osądzony zbrodniarz hitlerowski; SAMOUŚWIęCENIE – praktyka magiczna kultu Białej Bogini; STOŻEK MOCY – jedna z wielu popularnych, masowych praktyk magicznych, kiedy to cały zbór wyraża wolę osiągnięcia jednego celu poprzez modlitwę, zaklęcia, taniec, etc.; PER PEDES AD ASTRA – parodia słynnej sentencji łacińskiej, dosł. „na piechotę do gwiazd”; LIBER SPIRITUUM – „księga duchów”; cały kit polega na tym, że jest to indywidualna książka „telefoniczna” każdego czarnoksiężnika, gdzie zawarte są opisy i zaklęcia dotyczące poszczególnych demonów. Nie można jej pożyczać, kupić w kiosku, znaleźć w spisach biblioteki; RAUM I SZAKS – dwa złośliwe demony najniższego szczebla; HYBORYN – demon średniego szczebla; ZA?AMANIA TRICKELMANNA – zaburzenie czaroprzestrzeni poprzez promieniowanie alfa wydzielane przez mózg ludzki w pierwszej, wstępnej fazie snu; GRAVILOT – helikopter, tylko z napędem grawitacyjnym; MELATTICA – mnich przekręcił nazwę pewnego popularnego zespołu młodzieżowego; INKWIZYCJA – zbrodnicza formacja działająca pod opiekuńczym płaszczem kościoła katolickiego od średniowiecza; EMINENCJA – tytuł przysługujący wyższym dostojnikom kościoła, w tym prymasowi; WASZA ŚWI?TOBLIWOŚć – tytuł przysługujący tylko najwyższym dostojnikom kościoła, np. papieżowi lub dalajlamie; SEGREGATORIO – nie wiem, czy takowe stanowisko istnieje w Watykanie. Zapożyczyłem je ze struktur mafijnych. Niektórzy stwierdzą, że niewielka różnica...
Profil
PW Email Cytuj
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Themes: junFresh & Silk icon

Akcje Charytatywne - Pomogliśmy

Zbiórka dla Domu Dziecka nr 3 w Gliwicach

Sprzęt dla Kliniki Patologii Noworodka w Zabrzu

Zbiórka dla Domu Samotnej Matki w Gliwicach

Zbiórka dla Hospicjum w Gliwicach






Ważne wydarzenia

I Urodziny Forum
II Urodziny Forum
III Urodziny Forum
IV Urodziny Forum
V Urodziny Forum


Jestem w Katalogu Ciekawych Stron - Zapraszamy!
Wyróżnienia
ForumGliwice.com - GWIAZDOR


Objeliśmy patronat Medialny nad:

- Adriatic Express 2006
- Gliwickie Spotkania Dobrych Dusz 2006
- II Gliwicki Piknik Lotniczy 2006
- Biotechnology - the next GENEration 2007
- WOŚP-Gliwice 2008