Poprzedni temat «» Następny temat
Moja prywatna Baba Jaga
Autor Wiadomość
Nyhariel 
  Wysłany: Pią Maj 25, 2007 07:41   Moja prywatna Baba Jaga  



Dołączył: 25 Wrz 2006
Skąd: Gliwice
CZARAMI I HUMOREM

Moja prywatna Baba Jaga

Moja mama zawsze zaczynała od słów: „Chcecie bajki? Oto bajka…”, ale kiedy spojrzę na bandaże oplatające ciasno moje nadgarstki, wcale nie jest mi do śmiechu. A przecież bajka to coś wesołego, opowieść, która sprawia radość, jest prosta i nawet dziecko by ją zrozumiało ku uciesze Krasnoludków, Kota w Butach i Czerwonego Kapturka. A co ma do tego Czerwony Kapturek? Ma! I to dużo!

Moja ukochana postanowiła się zabawić w Czerwonego Kapturka i odwiedzić babcię z koszyczkiem pełnym wiktuałów. Spakowała „koszyczek” (czytaj: dwie, pękate torby) i zupełnie jak dziewczynka z opowieści pana de Perault, wybrała się w długą drogę. Ponieważ droga była przez las i ciągnęła się kilometrami, dziewczynka w czerwonym czepeczku pogalopowała raźno na stację kolei państwowych. A tyle razy pytałem: „Kiedy ty zrobisz to swoje prawo jazdy?”
Mniejsza jednak o świstek – dziewczynka ruszyła w daleką drogę, nie mógł jej strzec jej ukochany, dzielny gajowy, bo nie dostał urlopu, a zamiast złego wilka, spotkała równie niesympatycznego konduktora. Z tą różnicą, że ten akurat chciał zjeść tylko jej bilet. Cóż było robić? Poszedłem z radością poklepać parowóz i sprawdzić, czy aby nie wysiadła z drugiej strony wagonu, a kiedy pociąg ruszył, by po chwili zniknąć na linii horyzontu, wiedziałem, że taraz przez trzy dni mogę się oddać mojej ulubionej rozrywce. Błogiemu lenistwu.

Czas na przyjemnościach szybko upływa, myślę, że nawet szybciej, niż kasa na wakacjach, ale już drugiego dnia zaczęło mi się robić tęskno i smutno, a jedyną sensowną osobą, z którą mogłem zamienić słówko, był agent J-23, Hans Kloss, który popołudniową porą straszył z ekranu miliony telewidzów. W sobotę, dnia trzeciego, również popołudniową porą, miało powrócić moje szczęście, więc zaraz po pobudce skoro świt, czyli gdzieś około dziesiątej rano, powlokłem się do osiedlowego sklepu po wszelkie niezbędne produkty. Dlaczego? Bo miałem PLAN! Plan był bardzo precyzyjny, rzekłbym optymalny i bardzo szczegółowo dopracowany w najmniejszych detalach. Polegał on na zaskoczeniu, oczywiście takim miłym, mojej ukochanej. Jak? Postanowiłem uczcić jej powrót z wojaży i upiec piernik, za którym przepadała. W każdym bądź razie plan zakładał, że będzie to piernik, a zaskoczenie polegać miało tylko na tym, że nigdy wcześniej nic w domu nie upiekłem. Czasami się tylko piekliłem, ale to chyba nie to samo.

Przystąpiłem do realizacji planu: spisałem wszelkie możliwie niezbędne i nieosiągalne w domowej spiżarni produkty, poczłapałem do marketu, wyładowałem nimi koszyk i raźno pogalopowałem na stoisko ze spirytualiami. W przepisie stało: „dodać aromat rumowy”, a ja stwierdziłem, że nie będę domowego wypieku faszerował jakąś chemią, bo od tego rosną w naszym społeczeństwie mutanty. Tak, tak: mutanty. Zakrawa to na science-fiction? Kurczaki faszerowane hormonami wzrostu, wszechobecny benzoesan sodu, wędlina faszerowana żelatyną i syntetycznym olejem (kilo mięsa równe dwa i pół kilo szynki), syntetyki genitalicznie modyfikowane… A tak! Genitalicznie! Rosną z tego mutanty nie mogące mieć dzieci, chudzielce o wzroście dwa metry, wadze 48 kilo i stopie jak u złodzieja podolskiego. Prowadzi to, niestety, do przykrych konsekwencji – mając pięćdziesiąt lat będę musiał zapomnieć o emeryturze, bo moje składki pójdą na renty dla rzeszy trzydziestoletnich rencistów… Ale co tam emerytura! Póki co, postanowiłem, że sam zadbam o zdrową żywność i zamiast tandetnego aromatu rumowego zakupiłem prawdziwy, przedniej marki RUM. Nawet nie wiem, kiedy minął mi ten cały czas poświęcony na powrót do domu i przygotowanie masy.Kiedy jednak odkręciłem korek z butelki z rumem…! Ach, ten aromat! Dwa kieliszki wystarczyły, aby ciasto, oprócz korzennego, wydzielało aromat znacznie przyjemniejszy. Nie ukrywam zresztą, że i sam poczęstowałem się tym wspaniałym trunkiem.
Radyjko fajnie grało, to i czas minął szybko. Dochodziło południe, kiedy wpadłem na kolejny genialny pomysł, który postanowiłem wykonać w trybie natychmiastowym. Kilka sprawnych cięć nożem w gorącym cieście, odrobina kremu w strzykawce bez dzióbka, jeszcze tylko poprawka okiennicy i oto stał przede mną na paterze fantastyczny domek z piernika przyozdobiony białymi zakrętasami. Umazany kremem siadłem okrakiem na kuchennym krześle, wsparłem brodę na oparciu i podziwiałem moje arcydzieło. Pewnie podziwiałbym je jeszcze godzinę, gdyby mojej uwagi nie przykuły dwa, prawie nic nie znaczące szczegóły. Otóż w okienku mojej małej, piernikowej chatki pojawiło się światło, zaś z komina zaczęła się sączyć cieniutka stróżka dymu. Nie muszę dodawać, że moje zaskoczenie trwało tylko chwilę, natomiast niezdrowa ciekawość wzięła górę nad potężnym zdumieniem, które dopadło mnie w pierwszej chwili. Postanowiłem zajrzeć w okienko domku i zobaczyć, kto jest tym moim tajemniczym, dzikim lokatorem. Nachyliłem się nad domkiem, ale jak się zapewne domyślacie, przez okienko nie było widać absolutnie nic, więc z twarzą przy paterze uchwyciłem delikatnie malutkie drzwi, gdy nagle te otworzyły się z trzaskiem, przed domek wypadła malusieńka staruszka w chuście na głowie, uzbrojona w dość solidną miotłę. Niczym mistrzyni kendo z filmu „Kill-Thebill” babina zaczęła fechtować, okładając mnie po nosie miotłą. Miotła, co prawda, była malusieńka jak jej właścicielka, ale bolało, jak od ciosów normalnej wielkości narzędziem.
- Auuuu! – wrzasnąłem i odskoczyłem od stołu, na którym stała patera z niesamowitym wypiekiem.
- Ciekil Git! (tur.:spieprzaj! – przyp. red.) – wrzasnęła babina, pogroziła mi pięścią, po czym wykonała zgrabny piruet na pięcie i zniknęła w swoim piernikowym domku. Drzwi zamknęły się z trzaskiem.
Zrozumiałem tylko, że coś jest „git”, ale jak mogło być git, skoro dostałem miotłą przez pysk? Trochę to było dla mnie niepojęte, więc aby się upewnić, co do swojej pomyłki w rozumowaniu, pozostałem na bezpiecznym stanowisku obserwatora. Po kilku minutach na niewielkim maszcie doczepionym do komina pojawiła się nieduża, czerwona flaga. Odruchowo odwróciłem głowę w kierunku kalendarza, ale pierwszy maja był odległy, a rocznica rewolucji była już dawno za nami. Nagle coś śmignęło mi koło ucha i z impetem wpadło do domku i przysiągłbym, że kątem oka widziałem moją ulubioną babinę przelatującą na miotle, ale było to tak nieprawdopodobne, że mózg nie przyjmował tego w ogóle do wiadomości. Coś mnie jednak podkusiło, że by dmuchnąć delikatnie w stronę domku…
Czerwona flaga rozpostarła się na wietrze ukazując białą gwiazdę wpisaną w równie biały półksiężyc. Wszystko stało się jasne – w moim piernikowym domku zalęgła się turecka Baba Jaga. Tylko co ona robiła tak daleko na północy? Czy wiedźmy migrują tak, jak ptaki?

Skoro już miałem nową i dość egzotyczną lokatorkę, postanowiłem ją ugościć na naszej polskiej ziemi i powitać jak należy, puszczając w niepamięć bliskie spotkanie z miotłą.
Zestaw chleb i sól wydał mi się dość pretensjonalny, tym bardziej, że w Turcji sól nigdy nie była żadnym bogactwem, choćby z uwagi na osiemdziesięciokilometrowe, okresowo wysychające, słone jezioro. Po prostu wziąłem to, co miałem pod ręką, czyli paluszki w sezamku oraz solone orzeszki „Popularne” i zbliżyłem się do domku. Chyba zadziałała magia upieczonego przeze mnie domku, bo oto niewielki budyneczek nagle urósł w oczach, a ja stałem się na tyle malutki, że niewielkie do tej pory drzwiczki stały się dla mnie odpowiednie.
Z pewną nieśmiałością delikatnie zastukałem do drzwi. Długo nie musiałem czekać. Drzwiczki się uchyliły ukazując zaskoczoną babinę w nieśmiertelnej chuście na głowie.
- Merhaba! (tur.: dzień dobry – przyp. red) – wypaliłem. – Herclisz wilkomen, tu tego, chlebem i solą!
Staruszka obnażyła dwa żółtawe zęby w grymasie, który można by nazwać uśmiechem i spojrzała na trzymane przeze mnie opakowania z krajowymi produktami.
- Hmmmm! – zapiała z zachwytu. – Susamli ciumbuk! Fistakli! (tur.: paluszki w sezamku, fistaszki – przyp. red)
Widzicie? Od razu inna rozmowa! Wręczyłem babie oba opakowania.
- Litfen, litfen! (tur.: proszę, proszę! – przyp. red.) – gestem zaprosiła mnie do środka.
Wszedłem. Domek faktycznie był niewielki. Jedna, nieduża izba, stół, dwa krzesła, kilka misek powieszonych na ścianach, obok jakieś pęczki ziół, malutki portret Ataturka no i najważniejszy element wystroju – wielki, chlebowy piec z tradycyjnym posłaniem u góry. Zasiadłem przy stole, a kobiecina pochyliła się podnosząc z klepiska niewielki, kamionkowy dzban. Do dwóch kubków polał się biały płyn, który chwilę potem wylądował tuż przede mną. Chwilę później tuż obok stanął turkusowy, ceramiczny talerz z rozłożonymi paluszkami oraz sezamkami.
- Ciaj? (tur.: herbaty? – przyp. red.) – zapytała gospodyni. – Yesil? (tur.: zielona? – przyp. red.)
Nie bardzo wiedziałem, co to ten „jesil”, więc tylko skinąłem głową. Babcia tymczasem wyciągnęła dwie malutkie szklaneczki o kształcie kwiatów tulipana i nasypała do środka jakiś ziół. Zrozumiałem. To miała być tradycyjna, turecka herbata, podstawa wszystkich dyskusji o niczym i o wszystkim, które Turcy prowadzili tak namiętnie. Ja tymczasem spróbowałem mętnej, białej cieczy z kubka. Ajran! Słony kefir mieszany z lodowatą wodą, idealny środek na ugaszenie pragnienia.
- Teszszekir. (tur.: dziękuję – przyp. red.) To bardzo Kemal Pasza z pani strony. – odparłem jak najbardziej uprzejmie licząc na to, że kobiecina domyśli się po intonacji, o co mi biega.
- Aaaa! Ataturk! – wskazała na portret. – El ghazi! (arab.: zwycięski – przyp. red.)
Dla pewności pokiwałem z uznaniem głową. Babina, choć tradycjonalistka wychowana w duchu Imperium Osmańskiego, nie potrafiła oprzeć się wielkości tureckiego przywódcy. Mustafa, osmański generał, czyli Pasza, już za czasów sułtana zasłużył sobie na przydomek Kemal. Potem obronił bohatersko Gelibolu, obalił sułtanat, został prezydentem, wprowadził szereg reform, w tym turecki język narodowy wraz z europejską pisownią, europejskie ubiory (ustawa kapeluszowa), nowoczesne prawodawstwo… zaiste, były powody, aby Turcy uwielbiali go po wsze czasy. Kiedyś współczesny mu inny wódz, marszałek Piłsudski, rzekł: „Polska to piękny kraj, tylko ludzie ch…!”. Kemal Pasza nigdy tak o swoim narodzie nie pomyślał. Pomimo swej wielkości, nie dał jednak sobie wewnętrznie rady z oporem swoich rodaków, co – poprzez chorobę alkoholową – doprowadziło do śmierci wskutek marskości wątroby.
Gdy tak rozmyślałem nad wielkością dokonań człowieka, który cały naród wyprowadził ze średniowiecza i w ciągu kilku lat wprowadził w XX wiek, moja gospodyni rozgadała się, być może odgadując tok moich myśli, ale wszystko to brzmiało dla mnie jak tureckie kazanie. Babcia trajkotała jak najęta, stawiając co jakiś czas na stole coraz to wymyślniejsze frykasy. Były kuleczki z lokum, krokany orzechowe, chałwa – wszystko z metką „made In Turkey”. Potem dolma w liściu winogron, baranie mielone z ryżem, gulasz z pomidorów, papryki i sam Bóg wie czego. W końcu wylądowała przede mną pieczona gęś, ale była tak tłusta, że na sam widok mnie aż mdliło.
- Yok, yok.. Teszszekir. (tur.: nie, nie, dziękuję – przyp. red.) – odparłem jak najuprzejmiej siląc się na uśmiech numer trzy. – Ta gąska ma tyle cholesterolu, że potrzebny mi będzie kardiolog, he, he!
- Kardiolog?! – wystraszyła się babcia. Tymczasem przez okno dolatywała muzyka z kuchennego radia. Na moje nieszczęście, urocza Eleni śpiewała coś po grecku…
Babcia energicznie poszła w kierunku drzwi, coś zaszurało za moimi plecami i kiedy właśnie się odwracałem, zobaczyłem zbliżającą się szufle od węgla. Nastała ciemność.

Kiedy się ocknąłem, siedziałem nadal na krześle, z tą jednak różnicą, że ręce miałem spętane z tyłu powrozem. ?eb mi pulsował, jak po wypiciu grogu na rumie i spirytusie, ale pomimo to aż nazbyt wyraźnie widziałem, co się przede mną rozgrywa. Otóż moja nowa, leciwa sąsiadka właśnie dokładała do pieca. Płomień buchał z otwartych drzwi wielkości bramy Floriańskiej, drwa trzaskały iskrami, żar bił na dwa metry. Kobiecina odwróciła się, spojrzała na mnie chytrze i oblizała się. Cholera, niedobrze! Nie wiedziałem, że Turcy mają swój odpowiednik Jasia i Małgosi… Pewnie mają na imię Jasmin i Mahmud… Mniejsza o to, ale to okropne babsko właśnie rozpalało swój gigantyczny grill po to tylko, aby i mnie upiec! Czym ja podpadłem? Czy piosenka po grecku i greckie słowo „kardiolog” wprawiło babinę w aż tak zły nastrój, czy może wszystko było ukartowane? Może tak, może nie, ale jedno mi się przypomniało: Turcy i Grecy nie znosili się nawzajem.
Z zadumy nad narodowościowymi waśniami wyrwał mnie rechot staruszki, która z impetem dorzucała drew w palenisko. Pomyślałem nad tym, co mi jeszcze pozostało: modlitwa, czy lament…? Chwila! Modlitwa? Lament?! Jestem genialny!
- Aaaaallaaaaaach akbaaaaar! – zaintonowałem śpiewnie zbliżając się niebezpiecznie do wysokiego ce. – Raaaamaaadan dżihaaaaad!
Tak, jak przypuszczałem! Stara, osmańska szkoła! Moja babina była muzułmanką! Natychmiast padła na kolana bijąc rytmiczne pokłony, i kiedy tak wypięła kościstą d… w moim kierunku, obiema nogami zasadziłem staruszce potężnego kopniaka. Z okrzykiem przerażenia runęła prosto w palenisko. Zanim jednak spowiły ją płomienie, drugim potężnym koniakiem zatrzasnąłem wrota pieca. Byłem uratowany!
Niestety, ze szczelin popielnika zaczął się unosić czarny, gryzący dym, który powoli zaczął wypełniać niewielkie pomieszczenie. Zacząłem szarpać krępujące mnie więzy, aż w końcu udało mi się je rozerwać. Atmosfera zgęstniała, lecz jakoś udało mi się dotrzeć do drzwi, szarpnąłem za klamkę i wypadłem na zewnątrz. Po chwili zemdlałem.

Do rzeczywistości przywołał mnie dzwonek mojej komórki. Odruchowo złapałem aparat, po czym rozszczebiotany głosik żony oznajmił mi, że już jest na dworcu i za pół godziny będzie w domu. Ufff! To dobrze!
Rozejrzałem się dookoła i włosy stanęły mi dęba z przerażenia. Kuchnia wyglądała jak chlew, zapaćkana jakąś mazią stolnica, wałek, garnki, mikser i wiecznie połyskujący, kuchenny blat. O zlewie nie wspomnę! Z wnętrza kuchenki unosiły się kłęby czarnego dymu. Wstałem z impetem, aby wyłączyć piekarnik i wtedy pusta butelka po rumie rozbiła się o podłogę. Wszystko jasne!
Wyłączyłem gaz i uchyliłem drzwiczki. Po chwili jasnym było, że zamiast piernika wyszły mi węgliki spiekane. Tylko czy moje szczęście uwielbia chrupkie ciasteczka? A może bardzo chrupkie ciasteczka? Albo bardzo, bardzo chrupkie ciasteczka?
Popatrzyłem na rozbitą butelkę po „przednim” trunku. Moja turecka Baba Jaga była tylko sennym majakiem, wytworem mojej chorej wyobraźni upojonej do granic wytrzymałości oparami alkoholu. Przynajmniej to był powód do ulgi! Cóż mi jeszcze pozostało? W ciągu pół godziny chyba zdążę posprzątać?

Ochoczo sięgnąłem po zmiotkę i szufelkę. Moją uwagę przykuły dwa identyczne szczegóły. Na obu nadgarstkach miałem bardzo wyraźne otarcia. Otarcia od sznura krępującego ręce.


2007 © Tomasz Dudziński
Profil
PW Email Cytuj
Szamanka 
Wysłany: Pią Maj 25, 2007 21:20     



Zaproszone osoby: 2
Imię: Beti( dla znajomych)
Dołączyła: 22 Lip 2005
Skąd: kiedys Gliwice
Jak to sie nazywa gdy facet sam w domu rzadzi? wypadlo mi z glowy :rotfl:

i chyba a raczej napewno, tej bajki nie bede czytac zadnym dzieciom a tym bardziej malym chlopcom ( no chyba ze wytne urywek z pieczeniem sernika :hyhy: )

Ciekawe jaki moral z tego mozna wyciagnac?

Masz pomysl? :D
Profil
PW Email Cytuj
bebe1 
Wysłany: Sob Cze 02, 2007 00:24     


Dołączyła: 01 Cze 2007
Skąd: Pruszcz Gdański
:urodziny:
Profil
PW Cytuj
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Themes: junFresh & Silk icon

Akcje Charytatywne - Pomogliśmy

Zbiórka dla Domu Dziecka nr 3 w Gliwicach

Sprzęt dla Kliniki Patologii Noworodka w Zabrzu

Zbiórka dla Domu Samotnej Matki w Gliwicach

Zbiórka dla Hospicjum w Gliwicach






Ważne wydarzenia

I Urodziny Forum
II Urodziny Forum
III Urodziny Forum
IV Urodziny Forum
V Urodziny Forum


Jestem w Katalogu Ciekawych Stron - Zapraszamy!
Wyróżnienia
ForumGliwice.com - GWIAZDOR


Objeliśmy patronat Medialny nad:

- Adriatic Express 2006
- Gliwickie Spotkania Dobrych Dusz 2006
- II Gliwicki Piknik Lotniczy 2006
- Biotechnology - the next GENEration 2007
- WOŚP-Gliwice 2008