Poprzedni temat «» Następny temat
Opowieści ze świata czarowników: 6 - Proroczy sen
Autor Wiadomość
Nyhariel 
Wysłany: Pon Wrz 10, 2007 13:51   Opowieści ze świata czarowników: 6 - Proroczy sen  



Dołączył: 25 Wrz 2006
Skąd: Gliwice
OPOWIEŚCI ZE ŚWIATA CZAROWNIKÓW
Rozdział VI: Proroczy Sen

Jak to wróble i podłe piwo przyczyniły się do upadku cywilizacji
oraz o tym, że wiara może przenosić góry – dosłownie.

Nastał nowy, parszywy dzionek. Wieżowiec, w którym miała siedzibę Spółdzielnia Czarownicza powinien lśnić swoimi szklanymi fasadami, ale wbrew temu, co wyobrażał sobie każdy normalnie myślący obywatel, ze wszystkich stron był oblepiony rusztowaniami. Ten fakt pociągał za sobą niemiłe konsekwencje pod postacią komentarzy w stylu „Nowy, a już do remontu” oraz „Jaki kraj, takie budynki”. Na całe szczęście, w całej tej plątaninie rur, siatek, drabin i dziurawych podestów były tylko jedne uszy, które mogły zauważyć nadmiar złośliwości w komentarzach. Mogłyby, gdyby były trzeźwe. No właśnie, a gdzie te uszy? Zaraz, zaraz... chyba na wysokości trzynastego piętra. Tak! Jakiś cień majaczy na tle siatki zabezpieczającej!
Na wysokości trzynastego piętra, co jakiś czas znudzony robotnik z butelką "Napalm Beer" w ręku pluł nic nie podejrzewającym przechodniom na głowy. Zabawa była trochę nudna, lecz ze wszech miar bezpieczna, gdyż z dołu robol nie był wcale widoczny, a ewentualną winą i tak były obarczane wszędobylskie wróble, których liczebność porównywano już do mitologicznej inwazji amerykańskiej stonki ponad ćwierć milenium temu. Wróbli były tysiące, miliony, a może nawet jeszcze więcej, zresztą miały akurat swój okres godowy i gziły się gdzie tylko popadło, więc najgrubszy z rezydujących na trzynastym piętrze czarowników postanowił dać im spokój. Wiadomo, można było pruć z nudów swój służbowy płaszcz czarownika, puszczać nitkę przez okno, a kiedy taki skrzydlaty spryciula pochwycił w locie rzekomego robaczka, zamienić nitkę przy pomocy bardzo prostego i szybkiego zaklęcia w ciężki drut cynowy i patrzeć, jak mała ptaszyna lotem równoległym do działania siły przyciągania ziemskiego woduje w leniwych nurtach Vistuli. Ponieważ jednak ptaszki się ciupcialy, Trzeci oficjalnie oznajmił, że zaprzestaje znęcania się nad nimi i ogłasza okres ochronny. Był też pewien inny, bardziej prozaiczny powód: Trzeci spruł już dwa rytualne płaszcze, a nowego jeszcze nie otrzymał z magazynu, zgodnie z zasadą, mówiącą, że płaszcz przysługuje raz na kwartał lub do zniszczenia, lecz nie częściej niż jeden na miesiąc. Dochodziła właśnie godzina Saturna, czyli czas przerwy na brancz, gdy Drugi oznajmił zupełnie poważnie:
- Panowie, dzieje się coś niedobrego.
Mistrz popatrzył na kolegę podejrzliwie.
- Poranna kanapka była nieświeża? – zapytał.
Czarownik puścił to mimo uszu krzywiąc się niemiłosiernie.
- Masz na myśli zmianę pogody? Dopóki Instytut Meteorologii i Przewidywania Pogody zamawia u nas słoneczko nad New Warsaw, nic nam nie grozi! – mruknął Grubcio.
- Nie, ja coś czuję.
- Pewnie swoje skarpetki. Musisz je koniecznie zmienić!
Dyskretny rechot rozniósł się po całym biurze.
- Nie, to bardziej osobiste.... – jęknął mag mrużąc oczy.
- Pierwszy okres?....
- Grubciu - wtrącił Pierwszy - daj mu skończyć.
- Stanie się coś niedobrego, wiem to! – nagłe olśnienie spłynęło na maga jak kubeł lodowatej wody. - Szefie, musimy wznieść Stożek Mocy i sprawdzić, czy nic nam nie grozi.
- Zbyt energochłonne. – mruknął mistrz. - Może twoja empatia płata ci figla?
- Sam nie wiem.
Trzeci od razu przysiadł do szklanej kuli. Potarł ją delikatnie, delikatniej niż tyłek siedemnastolatki i z uśmiechem na czymś, co dumnie nazywał twarzą, wymamrotał kilka oklepanych formułek. W kuli nie pokazało się nic, poza przyjaznym, niebieskawym światłem bijącym z otwartej czaroprzestrzeni.
- Herr Kommandant! - ryknął radośnie w stronę Pierwszego. – Absolutnie nic!
- A to ciekawe, ale nie zapominaj, że empatia czasem działa w drugą stronę. Pamięta się jeszcze coś z wykładów...
- Po mojemu, to zwykła histeria. – mruknął Trzeci i już się zabierał do zamknięcia kanału czaroprzestrzennego w szklanej kuli, gdy wymknęło mu się coś, co brzmiało jak „Zgiń, przepadnij!”
Na to słowo w szklanej kuli ukazała się pewna starsza pani w długiej, ciemnogranatowej sukni, z gigantyczną, brylantową kolią na dawno obwisłym biuście. Siwy kok i grube szkła na nosie dodawały jej powagi.
- O wielki Asmodeuszu! - jęknął Trzeci chowając się pod biurko. - Tylko nie to stare babsko!
- Pokaż! Oooooo, twoja dobra znajoma, hrabina Charlotte Le Blanc. Drugi, czy to może o nią chodzi?
- Nie .... chyba nie. – zaprzeczył zapytany.
- No to ja już nic nie wiem. Jutro dostaniesz skierowanie na badania do neuropsychologa.
Drugiego przeszedł dreszcz. To mogło oznaczać tylko jedno! Przedwczesna emerytura!
- Żartowałem. - uspokoił go Pierwszy z zainteresowaniem wpatrując się w hrabinę.
- Ten babsztyl nie dawał mi ostatnio żyć! – jęczał Grubcio. - Pięć wezwań w ciągu ostatniego tygodnia! wszystkie dotyczyły ściągania Belfegora z drzewa!
- No, to od małpy dzieli cię już niewiele. Brawo! Widzę, że rozwijasz się! A tak właściwie, to kto to jest Belfegor?
- Wybitnie spasiony kocur jaśnie pani. – padło wyjaśnienie. - To tłuste bydle włazi na drzewo za ptaszkami, ale jest tak ohydnie spasione, że nie potrafi zejść z powrotem!
Drugi przywdział na chwilę złośliwy uśmieszek.
- A ty potrafisz?
- Ciebie to chyba Belet kopnął w ciemię! – otyły mag był naprawdę oburzony. - Ja to załatwiam inteligentnie!
- Niby jak? - zaciekawił się szef. – Ścinasz drzewo?
- Ba! Za taką wiedzę się płaci! Nadymam kota czarem niewagi, a kiedy już szybuje w powietrzu, stopniowo recytuję formułę wspak. Kot robi się coraz cięższy i łagodnie osiada na trawniku... – oznajmił tłuścioch, po czym wypiął dumnie pierś, jak do odznaczenia.
- Rzeczywiście proste. No dzieciaczki, pora na brancz! – zakomenderował mistrz łapiąc swoje pudełko z kanapkami.
Trzeci, idąc za przykładem pozostałych magów wyjął swoją skrzynkę śniadaniową.
Z tą różnicą, że jego skrzynka w epoce podroży dyliżansami mogłaby uchodzić za kufer podróżny.
- Czy ktoś ma ochotę na ciasto z orzechami leszczynowymi?
- A ile to ma kalorii? - zapytał Drugi mrugając porozumiewawczo.
- Och! Szczęśliwi kalorii nie liczą. Ty chyba nie jesteś szczęśliwy? Uprzątnij talerze po wczorajszym branczu i dawaj, to ukroję wam po kawałku. – zaszeleścił papier, w powietrzu rozniósł się zniewalający zapach wanilii i korzeni.
- Nie daje mi wciąż spokoju przeczucie Drugiego. – czarownik złapał wielki kawał ukrojonego ciasta. - Może to faktycznie chodzi o madamme Charlotte?
- Ależ szefie! - oburzył się Drugi. - Hrabina jest bardzo zadowolona z naszych usług, a płaci tak dobrze, że dostała ostatnio Magiczne Lustro Stałego Klienta, i to w złotej oprawie!
- W złotej oprawie? - Pierwszego zatkało. - Piętnaście procent rabatu na nasze usługi?
- Popij, bo się udusisz! W złotej oprawie. – kontynuował mag. - Płaci gotówką bezprzelewową, a jak sam słyszałeś, wzywa do siebie Grubcia aż pięć razy w tygodniu.
- Wredne babsko! - wymamrotał Trzeci miedzy piątym i szóstym kęsem sałatki z salami, kukurydzy i koreczków śledziowych. - Upierdliwa do granic nonsensu! Podejrzewam, że na własnym pogrzebie byłaby w stanie nawet grabarzowi zohydzić zawód!
- Tak marudzi? Podaj, proszę, cukier.
- Jeszcze gorzej niż myślisz! Chcecie jeszcze tego ciasta?
Pytanie było raczej retoryczne, bo pomimo, że Grubcio był notorycznym żarłokiem, to jednak jego umiejętności kucharskie stawiały go na równi z dyplomowanymi mistrzami patelni.
- Czekaj, wymyję tylko talerz po wczorajszym.
Pierwszy pochwycił duży, piękny talerz z miśnieńskiej porcelany, ozdobny w trzynaście piktogramów symbolizujących nowe znaki zodiaku. Pośród nich wyróżnał się jeden: wężownik.
- Szefie, wywal te okruszki na rusztowanie za oknem. – poprosił Trzeci. - Niech wróbelki też mają radochę.
- Od kiedy ty jesteś taki dobry dla ptaków?- zdziwił się Pierwszy.
- Od kiedy mu zjadły dwa płaszcze, ha, ha, ha! – zarechotał Drugi i wsunął sobie w usta całego pomidora.
- Aha, to rozumiem. – przyznał mistrz i z tym wszystko mówiącym stwierdzeniem, radośnie otworzył okno i wysypał dość sporą ilość okruszków na rusztowanie za oknem. Nie zdążył nawet odejść od okna na dwa kroki, kiedy podest rusztowania zaroił się od bijących się o pokarm ptaków. W ciągu pół minuty nic nie pozostało, lecz wróble nadal siedziały na podeście oczekując dokładki. Co niektóre nie bacząc na fakt, że wszystko zostało pożarte przez współziomków, biły się nadal. Czarownicy przypatrywali się im z wyraźnym zaciekawieniem. Leżący o cztery podesty dalej robotnik otworzył kolejna butelkę "Napalm Beer" i także co jakiś czas zerkał na bijące się wróble.
- Pamiętacie o przeczuciu? - rzucił ni z gruszki, ni z pietruszki Drugi.
- Tak, vice. Wal śmiało.
Drugi zapatrzony w stado wróbli recytował jak natchniony.
- Sprawiedliwość Zulusów Potrafi Istnieć Obok Nas.
- Co??? – Grubcio wytrzeszczył oczy ze zdumienia. – Nie no, ciasto było świeżuteńkie, nie mogło mu zaszkodzić, nie ma takiej opcji!
- Spokój Zacisza Pustynnej Iguany Ogarnia Następców. – czarownik mamrotał jak zahipnotyzowany
- Szefie, jemu to już słonko porządnie przygrzało. Trzeba będzie napisać to skierowanie... No powiedz coś z sensem!
- Spytaj Zainteresowanych Partaczy I Oczyść Narzędzia. – padła odpowiedź.
Pierwszy zastanowił się. Nagle jego posępną twarz rozjaśnił promienny uśmiech. Nadeszło zrozumienie.
- Ach, rozumiem! – westchnął, choć nie dla wszystkich sytuacja była w stu procentach jasna.
- No i co???
- Godzina Drugiej Zemsty Indian Eunuchów... – rozpoczął Pierwszy.
Gruby wytrzeszczył gały na szefa. Dolna szczęka opadła mu mniej więcej na poziom posadzki i zaryła w linoleum.
- Cholera, powaliło was obu?! Czy to jest zaraźliwe? – padło pytanie bez odpowiedzi. – O święty Forkasie, ja też żarłem to cholerne ciasto...! Czuję, że mnie już bierze! Ratunku...!
- To zwykłe wzdęcie. – mruknął mistrz całkiem z sensem.
Drugi natomiast kontynuował swoje.
- Ostatni Kondor Nasrał Ogromnie.
- Tak, Nasrał wam obu! Do głów! – Trzeci wyraźnie wpadał w panikę. - Kurcze, gdzie ja posiałem numer na pogotowie psychiatryczne?
- Grubciu, uspokój się. Podaj fakturę, muszę ją podpisać.
- Teraz? - zdziwił się tłuścioch. - Jest brancz, a na dodatek wam odbiło!
- Tak, teraz. Właśnie dlatego, że akurat nam odbiło. – przyznał z uśmiechem mag i po chwili dodał – a na dodatek ty właśnie wpadasz w panikę. Przecież bycie nie teges w dzisiejszych czasach jest całkiem przyjemne!
Wziął od Trzeciego plik papierów i naskrobał coś szybko.- Masz, sprawdź kwoty i odłóż na miejsce. To bardzo ważna faktura!
Gruby z totalnie ogłupiałą miną wziął do ręki plik faktur za ostatnio wykonane czary. Jednakże podpis szefa wydawał mu się za długi. Popatrzył uważnie i zrozumiał.

"Drugi nadaje kodem. SZPION za oknem."

- Ach, teraz wszystko jest w porządku. - Odłożył faktury i niepostrzeżenie pochwycił do ręki Atalmę. Rzucił trzy wyrazy po starosumeryjsku i ostrzem sztyletu wskazał na stadko wróbli. Czar Paraliżu okazał się być rzucony fachowo: wszystkie wróble znieruchomiały, jak na komendę.
- Taaaaak. - Wszyscy trzej podeszli do okna. - Teraz, szpieguniu słodziutki, musisz się ujawnić i wrócić do swojej zwykłej postaci. A ty na drugi raz mów z sensem, tak żeby cię zrozumiał także i motłoch, nie tylko wybrani.
Drugi wzruszył ramionami.
- O ile poczuwasz się do bycia motłochem...
- Do usług! – grubas skłonił się kurtuazyjnie. – Co wzbudziło twoje podejrzenia?
- A widziałeś ty wróbla z żółtymi oczami? – padła odpowiedź. – Jeden z nich przez moment takie właśnie miał, a to oznacza niedoróbkę pośpiesznie rzuconego zaklęcia. Ten nietypowy odcień przypomniał mi moją byłą.
- Jak to „byłą”? – zdziwił się Trzeci. Miał powody! Znali się z Drugim przecież od ponad dziesięciu lat.
- Mocno „byłą”. Nie pytaj... – czarownik postanowił uciąć temat i powrócił do wciąż nieruchomych wróbli. – No i jak tam?
Niestety, wróble nadal pozostały wróblami.
- Wiecie co? Idzie w zaparte.
- No, Judaszu, poddaj się! - namawiał Drugi.
Trzeci uśmiechnął się, a błysk w jego oku zapowiadał szybkie rozwiązanie problemu identyfikacji szpiega w sposób niekonwencjonalny.
- Szefie, daj mi trzy rzeczy. – poprosił.
- Co tylko sobie życzysz, maestro. – padła uprzejma odpowiedź. - Co będziesz kucharzył?
- Silny afrodyzjak. Potrzebuję chrząszcza Loki`ego, oczywiście suszonego ...potem dwie krople naparu z lubczyku i kawałek ciasta.
- Ciasta? Nie wstyd ci? Będziesz teraz jadł?
- Nie, sami zobaczycie! – Trzeci puścił oko i zabrał się do pracy.
Szybko ustawił mały, miedziany kociołek, utarł w nim susz z chrząszcza podlewając obficie naparem z lubczyku. Robotnik leżący na podeście wydobył z siebie odgłosy świadczące o tym, że czwarta butelka "Napalm Beer" przyjęła się znakomicie. Przez chwilę patrzył tępo na zastygłe w bezruchu wróble, lecz po chwili odwrócił się i włożył rękę pod leżący obok berecik z antenką, skąd wyciągnął kolejną butelkę piwa. Trzeci właśnie kończył wymawianie skróconej formuły zaklęcia wiążącego, gdy pojawiło się kolejne stadko wróbli.
- He, a teraz patrzcie i uczcie się! - mówiąc to delikatnie skropił okruszki ciasta swoją miksturą. Kiedy wszystko było już gotowe, wysypał zawartość talerza na podest, akurat pomiędzy zastygłe w bezruchu wróble. Drugie stadko rzuciło się na darmowy posiłek ze zdwojoną energią.
- Grubciu? - zagaił Pierwszy.
- No?
- Czy zawsze po przyrządzaniu magicznej mikstury oblizujesz palce?
- O święty Flaurosie! Oblizałem?! – pod Trzecim ugięły się nogi.
- Szefie - wtrącił vice. - Może związać go, zanim czar podziała i zacznie nas pedrylić?
- Nie trzeba. - uspokoił ich Pierwszy. - Ja tylko chciałem go ostrzec przed skutkiem brzydkiego nawyku.
- To mam prośbę.
- Mianowicie?
- Nie strasz go więcej, bo jak zemdleje, to nawet obaj go nie uniesiemy...
Tymczasem za oknem wróble pożarły już wszystko. Czarowny afrodyzjak zaczął działać. Ptaki zaczęły się w opętańczym tempie gzić między sobą, a gdy zabrakło ruchliwych partnerów, te które pozostały bez pary rzucały się na swoich sparaliżowanych współtowarzyszy. Sączący szóste piwo robotnik przyglądał się tej ptasiej orgii rechocząc co jakiś czas donośnie. Wtem jeden z nieruchomych wróbli w ciągu sekundy zmienił się w bezkształtną, zamazaną plamę, rosnąc do wymiarów człowieka. Tracąc równowagę do pokoju wpadła szczupła brunetka. W oszołomieniu, patrząc tępo w wykładzinę siedziała tak wsparta o podłogę rękami. Jej kruczoczarne włosy były zmierzwione, czarna bluza z czerwonymi naszywkami potargana, kilka złotych guzików straciło przyczepność demaskując fantastycznie krągłą zawartość bluzy.
- Dziewięćdziesiąt, sześćdziesiąt, dziewięćdziesiąt. - po cichu i prawie bezwiednie wymamrotał zafascynowany szef, by po chwili dodać: - Szybko, zabierzcie jej Bigghe i Cingulę!
Trzeci ściągnął oszołomionej, pięknej czarownicy srebrny diadem i czerwony sznur przewiązany niedbale wokół pasa czarnych dżinsów. Robotnik za oknem przecierał
z niedowierzaniem oczy. Raz po raz zerkał, to na dziewczynę, to na butelkę piwa. W końcu z obrzydzeniem wylał resztę za rusztowanie mamrocząc coś o skwaśniałych szczynach.
- Kurczę! - odezwała się dziewczyna. - Najpierw Nomadowie na pustyni chcieli mi poderżnąć gardło, później jakiś kretyn buchnął mi walizki na lotnisku, a teraz o mało mnie nie zerżnął zwykły, domowy wróbel!...
- No tak. Co cię nie przeleci, to cię wzmocni. - skwitował Pierwszy. – C`est la vie! Ha, zabezpieczyła się; to dlatego Drugi miał przeczucie niebezpieczeństwa, choć kula nic nie pokazała! No pięknie! Patrz, ona ma Różaniec Silnej Woli! Stożek Mocy nic by tu nie pomógł. Trzeba mięć klasę i odwagę na sporządzenie tak silnego zabezpieczenia!
Ale Drugi z milczeniem wpatrywał się w czarownicę. W końcu i ona otrząsnęła się z oszołomienia i spojrzała na magów zatrzymując wzrok na Drugim. Jej żółte oczy były przepełnione nienawiścią.
- Z tymi wróblami to twój pomyśl? - rzuciła Drugiemu.
Vice milczał.
- (...)!
- Małpa! - odpowiedział z taka sama nienawiścią w głosie. Pierwszy postanowił przerwać im tą romantyczną pogaduszkę.
- To wy się znacie? Second, może przedstawisz mnie tej uroczej pani?
- To modliszka!
- Fajne imię, jak pragnę zakwitnąć. – mistrz założył ręce w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
Dziewczyna milczała wciąż krzyżując spojrzenia z Drugim.
- Lyndsay Horror, czarownica pierwszej klasy. Doktorat na Sorbonie z nekromancji stosowanej. – wycedził w końcu.
- Cholera! Gdybym wiedziała, że on tu pracuje, nigdy bym tej roboty nie wzięła!
Trzeci nadal był zaskoczony.
- Skąd znasz tą nimfetkę? – szepnął.
- Raczej nimfomankę. – padło wyjaśnienie. - Byliśmy kiedyś razem. O nic nie pytaj!
Tłuścioch wybałuszył oczy.
- I ja nic o tym nie wiem?
- Grubciu! – zmitygował go mistrz. - Koniec pytań o życie prywatne. Komu tak bardzo podpadliśmy, że musi nas szpiegować Czarownica Federalna?
- Mnie nie pytaj. - odparła spokojnie Lynn. - Ja tylko dostaję robotę i mam się nie dać zabić.
- Może zapytam inaczej: kto zarządził inwigilację?
- Sam sprawdź, panie czarodziej. – odparła dumnie czarownica, usiadła na krześle i założyła nogę na nogę.
Pierwszy puścił obelgę mimo uszu.
- Grubciu, co na to kula?
Trzeci podszedł do kuli, pogłaskał ją delikatnie, a nawet jeszcze delikatniej niż ostatnio (tyłeczek siedemnastolatki!) i pomruczał coś rzewnie. Obraz w kuli ukazał pewnego znanego kongresmena, lecz był on zasnuty jakby mgiełką na przemian z delikatnym, charakterystycznym śnieżkiem.
- Szefie, ten jej Różaniec zakłóca odbiór. – wyjaśnił. - Kurcze, to musiała być solidna robota!
- No, niezła. - potwierdził Pierwszy oglądając Różaniec przy pasie czarownicy. Siedem razy po trzynaście ogniw, siedem monet z niklu!
- Fakt, to wszystko tłumaczy. Niezła konfiguracja. Rzekłbym, że optymalna. Zaklęcie, rozumiem, że Pierwszego Kręgu? - zwrócił się do dziewczyny.
- Ja mam wszystko w najlepszym gatunku. - odcięła się wypinając fantastyczny biust.
- Dzięwięćdziesiąt-sześćdziesiąt-dzięwięćdziesiąt. – wymruczał zafascynowany.
- Aha, kuper także. Każdy wróbel na niego leci! - nie wytrzymał Grubcio.
- Spokój, dzieciaki! Vice, podaj coś zimnego do picia.
Drugi niechętnie spełnił prośbę szefa.
- Czego chce od nas senator Shapiro? – zapytał mag.
- Może uważa, że płacimy za mały podatek od czaroprzestrzeni? – wtrącił tłuścioch, który zajął wygodną pozycję do wylotu. Na parapecie okna.
- Nie sądzę. – mistrz wskazał na spoczywającą na stole szklaną kulę. - Nastaw swoją pupilkę na pokrewność interesów, z uwzględnieniem przysługi koleżeńskiej. To wśród tej klasy bardzo popularne.
Otyły mag niechętnie opuścił grzędę i ponownie podszedł do stołu. Delikatnie pogłaskał wierzchem dłoni zimne szkło kuli i wymruczał kilka zaklęć po starosumeryjsku. Przez ekran przewinęło się kilka twarzy, lecz żadna z nich nie była znana czarownikom. Na sam koniec pokazała się twarz człowieczka lekko pulchnego o świńskich oczkach.
- Ty, szef, ja znam te mordę!
- No, no! Stary znajomy. – przyznał mag. - Napije się pani kawy, może herbaty? – zwrócił się do czarownicy widząc nienaruszoną mineralną.
- To więźniowi przysługuje coś więcej niż suchy chleb i woda?
- Nie jest pani więźniem, tylko gościem. Trochę nieproszonym, no ale cóż: czym chata bogata, tym goście rzygają po stołach, jak mówi stare przysłowie.
- W takim razie poproszę kawę ze śmietanką. – uśmiech czarownicy był sygnałem, że pierwsze lody zostały przełamane.
Tymczasem Trzeci cały czas mamrotał do kuli i co jakiś czas pocierał ją ręką.
- Niech to Gamygyn ściśnie! Nic, tylko śnieży!
- Mogę coś doradzić? - spytała Lynn.
- Wal śmiało!
- Macie komplet teurgiczny?
- Ach, no tak! Ale ze mnie osioł! – potężna łapa palnęła w sam środek czoła. - Pierścień Samaela jest przecież kapitalnym wzmacniaczem, tylko trzeba zasłonić prawe oko przed promieniowaniem zła!
Wyciągnął z pancernej szafy niewielki kuferek, z którego wyjął srebrny sygnet z dziwnym inicjałem. Następnie przesłonił prawe oko dłonią, na której znajdował się pierścień.
- Grubciu, odwróć twarz bardziej na południe. - doradził szef.
- Skąd pan o tym wie? - zdziwienie dziewczyny było jak najbardziej szczere. - Przecież to tajemnica teurgów Zielonego Kręgu!
- A pani myśli, że kto napisał "Zielony Grimmuar" sekretnym pismem?
- O Dantalianie! Pan? Mistrz Shoen? Czytałam przekład "Cabo Grimorium". – zdziwienie dziewczyny było absolutne. - Ale ta książka powstała dawno temu! Jak to możliwe?
- Och, możliwe. - uśmiechnął się Pierwszy przylizując grzywkę. - Czas był dla mnie łaskawy.
Trzeci nadal próbował ustawić się idealnie na południe.
- Może skończycie się migdalić? To faktycznie Dranken.
- Hmmmm...- zamyślił się trzeci. - To poważna sprawa! Dranken często pije z senatorem Shapiro. Ich stały repertuar, to "Jack Danniels" i pizza. Do tego dwie dziewczynki, potem rzyganie. To znaczy, panienki rzygają. Po wszystkim, ma się rozumieć.
- Ha! Poznaję!- dodała panna Horror nachylając się mocno nad kulą. – Próbował mnie dziad w siedzenie poklepać, ale zmroziłam mu palce ektoplazmą. Później cichcem odmrażał w gorącej herbacie.
- Zaiste, osobliwe ma pani poczucie humoru. - skwitował Pierwszy.
- Jak to mówią: w naszym fachu nie ma strachów! - odparła z uśmiechem pochylając się jeszcze mocniej nad kulą. Oczy Trzeciego zmieniły nagle punkt oparcia z jednej szklanej kuli na dwie półkule pochodzenia organicznego. Przez chwilę patrzył zafascynowany w rozpięty dekolt Lynn, krew na jego skroniach poczęła silnie pulsować. Po chwili pokręcił głową mamrocząc: - To nie możliwe!
- Raczej fantastyczne! - półszeptem dopowiedział Pierwszy odgadując myśli Grubcia bez pomocy czarów.
- Kawa ci stygnie! - ostro rzucił Drugi przerywając ten hipnotyczny spektakl.
- Chcesz ciasta? - kurtuazyjnie zapytał Trzeci.
- Dziękuję, nadziobałam się już okruszków. Dość aromatyczne było...
- No, dość tych umizgów. – vice przypomniał o problemie. - Czego chce ten Dranken?
- Jak to czego? Udupić was.... przepraszam mistrzu za wyrażenie.
- Ależ moja droga, nie ma o czym mówić! – mruknął mag.
- Dziękuję. Z tego, co wiem, to wybitnie mu się nie podobała jakaś randka, którą mieliście mu zorganizować za grubą forsę.
- No, to nie całkiem tak. – Pierwszy podrapał się po brodzie. - Grubcio pokaże ci to w kuli, jak chcesz, tylko nie nachylaj się za mocno, bo ktoś może dostać zawału....
Wszyscy, za wyjątkiem Drugiego, zasiedli wokół kuli. Grubcio, jako spec od sprzętu multimedialnego, obsługiwał całą transmisję z przeszłości.
- Ale z niego (...)! – padło zaraz po skończonej projekcji. - Ha, dobrze tak dziadowi!
- Sama widzisz; mając taką fortunę w spadku stwierdził, że lepiej się nią z nikim nie dzielić, a szczególnie z nami. Ta zła jakość usług, to świetny pretekst, a znajomość z Shapiro może mu to tylko ułatwić.
- Wydaje mi się, szefie - odezwał się w końcu Drugi - że sytuacja jest patowa. Lynn a swoje zadanie, my mamy Lynn, Shapiro pociąga za sznurki, a Dranken nie zapłaci nam ani krugeranda! Jak znam życie, jeszcze zapłacimy karę przed sądem konsumenckim.
Czarnoksiężnki pochylił się nad swoim otyłym podwładnym.
- Grubciu, jak zaksięgowałeś zniknięcie pani Dranken?
- Szefie, nie bij! - Trzeci skulił się pod stół. - Jako schadzkę...!
- No to leżymy! – przyznał mistrz.
Niespodziewanie odezwała się czarownica.
- Słuchajcie, macie problem, czy nie tak? – zapytała. - Ja też mam problem. Mam pewne poufne zadanie na pustyni Buende.
- Ach, tak! - zaskoczył Trzeci. – Beduini, rżnięcie gardła i takie tam miłostki!
- Zgadza się. Mam kłopot z wykonaniem tej roboty. Pomożecie mi, ja pomogę wam. To moja wstępna propozycja.
- Szefie - odezwał się Drugi. - Nie wchodziłbym z nią w układy.
- Doceniam twoja troskę, Second. Powiedz mi tylko, jak długo byliście razem?
Czarownik popadł w zadumę.
- Dwa lata. – odparł sucho i beznamiętnie.
- Skończyło się nagle i burzliwie?
Drugi milczał ze spuszczonym wzrokiem. Lynn także.
- No widzisz? – skwitował i poklapał wciąż skuloną pod stołem postać. - Grubciu, lubisz lody pistacjowe na polewie z masła orzechowego?
- Jestem spłukany… - przyznał z rozbrajającą, acz smutną szczerością.
- Ja stawiam. Poznaj mój gest.
Oczy Grubasa zalśniły niespotykanym dotychczas blaskiem.
- Z wisienkami w spirytusie termitowym?
- Jak najbardziej. - odparł Pierwszy przybierając ojcowski wyraz twarzy.
Kogo jak kogo, ale Grubcia nie trzeba było zbyt długo namawiać.
- Zgoda!
- No to chodź. Ci młodzi państwo mają od dłuższego czasu pewną nie zamkniętą, ważną sprawę do obgadania.
Mówiąc to pochwycił Trzeciego za ramię. Obaj powoli tracili na nieprzejrzystości, aż stali się tylko widmowym cieniem siebie samych. Po chwili już ich nie było.
Drugi spojrzał w wielkie, jasnożółte oczy czarownicy.
- Czy naprawdę musimy?
- Chyba tak.

* * * * *

Swoim niespodziewanym pojawieniem się w lodziarni Clickle`go wywołali sporą sensację. Sam Samuel Clickle wyskoczył zza lady witając tak niecodziennych gości. Po chwili dodał konfidencjonalnie szeptem:
- Chłopaki, świetny chwyt reklamowy. Stawiam wam moje najlepsze lody, ale róbcie to częściej! – i już po chwili zniknął na zapleczu zacierając ręce.
Po chwili pojawił się na sali w towarzystwie młodego chłopaka w mundurze ucznia piekarskiego i tonem nie znoszącym sprzeciwu nakazał czeladnikowi zaprowadzić gości do stolika dla VIPów oraz przyjąć zamówienie, na koszt firmy, oczywiście. I tak czas upływał na przyjemnościach. Grubcio pałaszował właśnie czwartą porcję lodów nazwanych na cześć pani Clickle "Mieszanka firmowa ala Lukrecja Borgia", gdy kieszeń Pierwszego rozjaśniła się niespodziewanie błękitnym blaskiem.
- O, któryś z posiadaczy Magicznego Lustra Stałego Klienta znów potrzebuje naszej nagłej pomocy. - zauważył Pierwszy sięgając do kieszeni.
- O wielki Flaurosie! Tylko nie teraz! - jęknął Trzeci i wychylił całą zawartość piątego pucharu. Lód zaległ mu ciężkim kamieniem w żołądku.
- Trzeci, to do ciebie. - uśmiechnął się Pierwszy podając Grubciowi przenośne lustereczko trójkomórkowe.
- Słucham. - Trzeci z obawą spojrzał w zwierciadełko.
- Pączuszku, jak to dobrze, że cię złapałam! - starsza pani w siwym koku była wniebowzięta.
- Proszę, tylko nie Belfegor! - wyszeptał zrezygnowany Trzeci.
- No weź zwierciadełko, Pączuszku! Hi, hi, hi! - rechotał Pierwszy wciskając Magiczne Zwierciadło "pączuszkowi" w pulchne łapy.
- Słucham, madamme. – wystękał zrezygnowany mag.
- Pączuszku, Belfegorek gonił ptaszka i znowu wlazł na to krzywe drzewo pod moim domem. Biedaczek, nie może zejść.
- Madamme, czy powiadomiła już pani straż pożarną?
- A po co mam im zawracać głowę głupotami? No, czekam. – uśmiechnęła się kwieciście (tylko, że kwiaty nie stać na sztuczną szczękę z brylantami) hrabina Charlotte. – Jak chcesz, upiekę twoje ulubione ciasto.
- O Asmodeuszu! - jęknął Grubcio zasłaniając delikatnie lustro rękawem tak, aby nie było nic słychać. - Znowu kwaśny zakalec!
- No nie daj pani czekać. - upomniał go Pierwszy.
Trzeci odsłonił lusterko i przywdział uśmiech numer siedem.
- Och, będę zachwycony! Już lecę, madamme! – zaskrzeczał prawie radośnie.
Staruszka uśmiechnęła się i zniknęła z wizji.
- Widzę, że łączy was coś więcej, niż tylko zwykła sympatia do spasionych kotów...?
Czarownik wzdrygnął się na samą myśl o kocurze.
- Nie przypominaj mi o Belfegorze!
- ???
- Na samo wspomnienie odbija mi się kwaśnym zakalcem! – dodał Grubcio i mistrz mógłby przysiąc, że jego podwładny nagle pozieleniał na twarzy.
- Czyżby zaszkodziły ci lody?
- Kwaśny zakalec! – przypomniał zielony czarownik.
Pierwszy starał się przybrać bardzo poważny wyraz twarzy. Szkoda, że mu to nie wyszło....
- A czy wiesz, co mówi punkt czwarty regulaminu pracowniczego? Żadnych romansów z klientkami. - i puścił figlarne oczko.
- Och, staruszce po prostu się nudzi. Pochowała sześciu mężów, a że nie potrafi gotować...
- To jestem ciekaw, jak to znosi Belfegor. - zastanowił się Pierwszy.
- Jest jeszcze bardziej złośliwy, niż ona. – przyznał tłuścioch. - I ma strusi żołądek. Pożycz mi płaszcza na ten jeden lot.
- Tylko nie karm nim wróbli! - wstali obaj, Trzeci wziął płaszcz szefa starając się w nim zapiąć. Podszedł do nich właściciel, pan Clickle.
- Panowie już wychodzą? Ta sztuczka ze święcącym zwierciadełkiem była extra!
- Senior Clickle - zaoponował mistrz. - To nie żadna sztuczka, to najnowsze osiągniecie czarnoksięstwa multimedialnego.
- Ach, rozumiem. - odparł Clickle, ale oczywiście nie zrozumiał nic.
Tymczasem Trzeci podszedł do otwartego okna, wyciągnął Atalmę, która zalśniła purpurowym blaskiem, wywarczał kilka wybitnie gardłowych sylab i... wyfrunął oknem pod postacią wielkiego, czarnego kruka. Jak na człowieka z pensja 250 krugerandów na miesiąc latanie szło mu całkiem nieźle, lecz jak na ptaka, rzec by można, że jego lot był niezdarny i wybitnie ciężki.
- Wiesz pan co? - szepnął Clickle zafascynowany widowiskiem. – Przychodźcie częściej, tylko może ten gruby niech tyle lodów nie zżera, bo później mu sztuczki dosyć ciężko wychodzą, jeśli wie pan, co mam na myśli.

* * * * *

Było już po czternastej, gdy nazajutrz cała czwórka zasiadła przy stole, aby opracować plan strategii uniknięcia kłopotów. Na stole pojawiło się ciasto o kolorze i konsystencji bagiennej gliny, wystawiając na próbę ciekawość trojga spośród całej czwórki.
- Cóż to, u licha, jest?! - nie wytrzymał próby Pierwszy.
- Zakalec pani hrabiny. – padło w odpowiedzi. - Czemu ja mam cierpieć sam?
- Obżerasz biedną staruszkę! – przyznał vice. – Nie wstyd ci.
- No, nie taka ona znowu biedna, skoro stać ja na całkiem niezłe i niezbyt tanie czary sześć razy na tydzień. Tak poza tym, to dar wdzięczności za definitywne rozwiązanie problemu z Belfegorem.
- Zakatrupiłeś biednego zwierzaka! - nie wytrzymał po raz drugi Pierwszy.
- Czyżby koteczek miał wypadeczek? - podchwycił Drugi, i nie wiedzieć czemu wybuchli wraz z Lynn opętańczym śmiechem.
- Nic z tego. Ja takie sprawy załatwiam inteligentnie. – Trzeci zadarł nos.
- Wiec ...???
- Przyprawiłem gałganowi skrzydła! - oświadczył z dumą Grubcio.
- Och, jakiś ty mądry, "pączuszku"! - Pierwszy wydął usta w serduszko.
- „Pon” ,co proszę? - wykrztusiła pomiędzy salwami śmiechu Lynn.
- Och, nic takiego. Taka mała tajemnica Charlotty i Grubcia, hi, hi, hi!
Cała czwórka rechotała ze śmiechu, a Trzeci zgodnie ze zwyczajem, najgłośniej.
- Słuchajcie, hi, hi, hi. – wtrącił mistrz trzymając się za brzuch. - Sprawa jest, hi, hi, hi, poważna. Hi, hi, hi!
- No, nie czaruj nas tu głodnymi frazesami. – upomniał Drugi. - Czarować to my, ale nie nas!
- Święte słowa! Więc co robimy z naszym problemem, lady Horror?
Lynn puściła oczko do wszystkich, i z szatańskim uśmiechem oznajmiła:
- Sprawę raportu z działalności waszej firmy pozostawcie już mnie. W Departamencie Spraw Inwigilacji Ponadnaturalnej pewien starszy pan wisi mi przysługę: baaaardzo duuuużą przysługę. Myślę, że jeżeli poproszę go o spłacenie długu, nie odmówi mi, a co lepsze w końcowym raporcie wykreuje was na bohaterów narodowych.
- Układy i układziki. Rozumiem. - rzekł mistrz, by po chwili dodać: - A tych bohaterów można sobie darować. Wystarczy, że przedstawi firmę jako uczciwą i wiarygodną. Tylko pamiętaj, bez żadnych pomocniczych czarów!
- Tak, wiem! Biuro Federalne jest tak pozabezpieczane, że każdy czar użyty na złamanie zabezpieczeń uderza w spellhackera. Teraz może zapytam ja. Czy macie na tyle mocy, aby rozwiązać mój problem?
- Ha, mocy ci u nas dostatek, tylko w czym problem? – zapytał zaciekawiony Pierwszy.
- Podobno masz, mistrzu, dar przewidywania? Powinieneś wiedzieć.
- Typowa czarownica! - żachnął się Trzeci.
- Lynn - odezwał się Drugi - jasnowidzenie zależy w głównej mierze od współgrania faz księżyca oraz układu gwiazd...
- Możliwe. – mruknęła czarownica i przeszła do meritum sprawy. - Problem jest następujący: kongres przeznaczył dużo pieniędzy na badania profesora... nazwijmy go Iks. Profesor szuka czegoś związanego z Biblią, ruin, szczątków i czegoś tam jeszcze. To uparty facet: dostał naprawdę kupę forsy do roztrwonienia na tą bezsensowną ekspedycję, i póki co, gotów jest posortować wszystkie ziarna piasku na pustyni Buende, byleby tylko odnaleźć cokolwiek.
- Aż taki uparty? – zdziwił się mistrz.
- Nie, dostał aż tyle forsy. Oczywiście ćwierć tego funduszu trafia do kieszeni kongresmanów, którzy przeforsowali ten cały idiotyzm.
To akurat było równie oczywiste, jak sam fakt uganiania się rządu za udokumentowaniem korzeni wiary.
- No dobra, a co dalej? – spytał Grubcio.
- Myamyan Lipido nie jest tym zachwycony. Obcięto budżet na przedszkola i badania egzobiologiczne na Io.
Oświadczenie to wywarło wrażenie na wszystkich.
- Sam prezydent Lipido? - Trzeci zakrztusił się ciastem.
- No właśnie. – przyznała Lynn. - Kilka osób z departamentu dostało rozkaz z samej góry, aby jakoś po cichu i w majestacie prawa ukrócić ten bezsens.
- Niech zgadnę - przerwał Second. - Czary bezpośrednie nie działają?
- Masz na myśli narzucanie woli i takie tam historie? Nie, nie działają.
Pierwszy wyraźnie się zamyślił.
- Blokada? - zapytał po chwili.
- Ktoś zapobiegliwy zaopatrzył go w Różaniec Dobrych Uczuć. – wyjaśniła natychmiast dziewczyna. - Jest o wiele słabszy od mojego, ale i tak zabezpiecza przed ingerencją złych czarów w stopniu co najmniej zadowalającym...
Twarz Grubcia mówiła, że znalazł już rozwiązanie.
- Znalazłem już rozwiązanie! - oznajmił.
- Pewnie inteligentne? - rzekł szef pokazując reszcie pewien znany, wręcz międzynarodowy gest mówiący: "o, tu mi jedzie fura z gnojem!".
- Jak najbardziej! Proste i genialne!
- No patrzcie! - skwitował Drugi. - Einstein i Cagliostro w jednym! Jakiś ty mądry, Pączuszku!
- Jaki to sposób? - niecierpliwiła się Lynn.
- Ależ to proste! - rozpromieniał się coraz bardziej Grubcio. – Trzeba profesorka kropnąć!
- Czarami? Nie wchodzi w rachubę - ma przecież Różaniec.
I w tym miejscu geniusz Trzeciego zabłysnął największym blaskiem:
- Ja myślę o metodzie konwencjonalnej. Nożem, laserem, miotaczem termicznym.... no, w ostateczności jakąś trucizną...
- No tak - z głosem pełnym wyrzutów Pierwszy odwrócił się do swojego zastępcy. - Nie dość, ze Einstein i Cagliostro, to jeszcze Manson!
- Jest tyle pięknych metod...! – rozmarzył się otyły czarownik.
- Raczej Mengele! - i tym oto stwierdzeniem Drugi dał do zrozumienia, co myśli o inteligentnych rozwiązaniach swojego kolegi.
- Nic z tego - przerwała czarownica. - Wszystko musi wyglądać naturalnie, a wariant optymalny zakłada, że profesor Iks sam zrezygnuje z ekspedycji. To by było naprawdę coś!
- Sprawa wydaje się być z gatunku tych nie do ugryzienia. – skonstatował mistrz.
- I taka właśnie jest.
- Szefie, a nieszczęśliwy wypadek? - nie dawał za wygraną Trzeci.
- Odpada, panie Capone.
- Dupuwa. - skwitował Drugi i chyba był najbliżej prawdy, choć określenie świetnie pasowało do niższych warstw społeczeństwa.
- Du... co?
- Podłapałem od siostrzeńca. – przyznał ze wstydem vice.
Grubcio palnął się dłonią w czoło.
- Jestem genitaliuszem! – oznajmił z dumą. – Czy Pierwiosnek i jego gang nie mogliby przycisnąć profesorka?
Mistrz poklepał podwładnego po głowie i rzekł z politowaniem:
- Mój ty genitaliuszu, przed chwilą omawialiśmy kwestię rozwiązania gangsterskiego. Poza tym możesz być tylko geniuszem, choć z żalem przyznaję – nie jesteś.
Zapadła twórcza cisza zakłócona tylko odległym szumem przemierzającej piętra windy.
- Parszywy świat kota Filemona! – nie wytrzymał Second. - Powiedzmy sobie wprost: ....
- WPROST! - zakrzyknęli chórem.
- Szefie, mam! - zakrzyknął gruby mag.
- Trzęsienie ziemi, pączuszku?
- Nie! Zakrzyknęliśmy chórem, czy nie tak?
- No to co z tego? – wtrąciła czarownica.
- Chór! Zjednoczona siła! Stożek mocy!
- Eeeeeee, ćwierćinteligent! – odparowała. - Przecież mówiłam trzydzieści wersów tekstu temu, że czar bezpośredni nie zadziała, a pośredni czar niosący szkodę zostanie zniwelowany przez Różaniec.
- Wybacz mu. - uśmiechnął się Drugi. - Ostatnio przechodził dekadę dynamicznego niedorozwoju...
- Samaelu, trzymaj mnie, bo nie wytrzymam!
- Jak popuścisz, będzie smród. – zauważył Pierwszy. - ?adnie to tak kadzić innym, Grubciu?
- Ciemnoto czarnoksięska! A co mówi staroceltycki "Poemat Druidów"?
Mistrz na chwilę zamknął oczy przypominając sobie nieregularne strofy starożytnego tekstu.
- Zaczyna się od słów : "Posiew krzywd, zniszczenie, mędrzec wykona godnie...
- Szefie, to jest rozdział "O szkodzeniu", a ja mam na myśli "O osiąganiu efektu zamierzonego"....
- Grubciu - własna wylewność zaskoczyła Pierwszego. - Niech cię ucałuję!
- Wolę podwyżkę...- burknął Trzeci przystępując do sedna sprawy. - Słuchajcie, możemy wykreować wspólnym wysiłkiem sen. Sen o przyszłości. Na dobrą sprawę może być w nim dużo prawdy, lecz jak wiadomo, przyszłość nie jest jednoznacznie zdeterminowana, więc jakby nie było, może to być także zupełna bzdura.
- O! Fizyka temporalna! Teoria krzywych czasoprzestrzennych. - zauważyła dziewczyna.
- Co? Nie rozumiem; daj mi skończyć, nie pleć mi tu tych paranaukowych bzdur. A więc narzucimy tylko ogólne założenia, stworzymy stożek mocy i wykreujemy oraz prześlemy profesorowi całość tych majaków...
- O kurczę! - zakrzyknęła Lynn.- Majaki z czterech skrzywionych umysłów w jednej głowie - to dopiero będzie mix!
- Fakt, będzie niezły młyn na wodę odwetowców. - Pierwszy zacytował znanego klasyka.
- Jest jeden problem. - wtrąciła Lynn. - Ja mogę dokonać samouświęcenia na ołtarzu białej bogini, ale stożek mocy nie mieści się w zakresie moich kompetencji.
- Jako bierny członek zboru nadasz się na pewno! – zapewnił mag.
- Czy robimy jakieś przygotowania?
- Tak, wszystko musimy robić po kolei... Grubciu, jaki jest czas gwiazdowy?
- Dzień Wenus, ale to już wiesz... Zaraz przeliczę. – czarownik wyciągnął zegarek i archaiczny kalkulator. - Jest teraz godzina siódma, czyli godzina Merkurego, za kilka minut rozpocznie się godzina Księżyca.
- No to lepiej być już nie mogło! - skwitował z uśmiechem Drugi. - Wenus daje nam wszelką przychylność, Merkury sprzyja wiedzy, Księżyc zaś snom i wywoływaniu duchów służebnych.
- Zgadza się. Podaj komplet teurgiczny. Grubciu, płaszcze rytualne, Lynn, weź Cingulę, wbij Atalmę i zakreśl cztery magiczne kręgi.
- Wezmę kredę, szefie. – vice zanurkował w pancernej szafie.
- Dobrze, second. Narysuj też trójkąt i przygotuj świece.
- Cholera jasna! Mamy komplet świec, ale są nie poświecone! – ryknął czytając metkę na opakowaniu. – A mówiłem, że w markecie sprzedają szajs!
- Daj je. - rzekła Lynn kończąc kreślić czwarty, magiczny krąg. – Zaraz to załatwię!
Drugi rzucił jej pudełko świec. Dziewczyna wyjęła siedem sztuk, uniosła w lewej ręce i wyrecytowała najpotężniejsze zaklęcie poświęcające przedmioty magiczne, jakie tylko było znane ludzkości.

"Athanatos Sapientissime artises qui sohovo servi tuo dedestint
justus fabricar artiffia qui adusan taberculi debetant in servi
et a sanitificierit alus rebus hic presentibus pater virtutem
et efficacian ad mehe operanti seheter, en servant et sicti
frecur. Tautos, Tautajon Barachepi Gedita, Igeon. Amen!"

Kiedy skończyła, poświęcone przedmioty zalśniły na krótką chwilę zielonkawym blaskiem. Czarownica postawiła trzy świece w narożach pracowicie kreślonego przez Drugiego magicznego trójkąta, służącego do wywoływania i pętania demonów. Pozostałe cztery świece rozdzieliła pomiędzy cztery magiczne kręgi, każdy po dziewięć stóp średnicy. Pierwszy zakładał rytualne szaty teurga, gdyż tylko on z całej czarownej czwórki posiadał uprawnienia teurgiczne. Jego korona, wykonana z dziewiczego papieru, przyozdobiona była w imiona czterech bóstw, natomiast korony pozostałych uczestników soboru, zgodnie z tradycją były koronami uczniów. Były węższe i ozdobione bogato pismem runicznym. Zakładając czarowne szaty Pierwszy mamrotał pod nosem pewien znany literacki utwór wierszowany, następnie standardową inwokację, rodem z podręcznika:

"Amor, Amator, Amides, Ideodoniach,
Amor, Plaior, Amitor!
Mocą tych oto aniołów ubieram się w te potężne szaty.
Z ich pomocą doprowadzę do pożądanego skutku wszystko,
co najgoręcej pragnę osiągnąć, przez ciebie najświętszy
Adonaj, którego królestwo i władza są wieczne. Amen."

- Mogłeś się wysilić na coś oryginalniejszego. - skrytykował Trzeci.
- Pan Mądrala niech sobie sam wymyśla formułki! – fuknął szef. - Szkoda czasu na pierdoły, trzeba korzystać z tego, czym dysponujemy!
- A tak! Per pedes ad astra! – odszczekał Pan Mądrala i pozapalał świece.
- Dobra, teraz jeszcze trochę wierszyków. - Pierwszy poprawił rękawy i zaczął mamrotać kolejne pieśni.
Lynn tymczasem przy pomocy Drugiego przygotowywała ołtarz bogini Pramatki. Jak nakazuje tradycja, było to poświęcone miejsce, zaopatrzone w odpowiednie wizerunki, dwie białe świece, czarki z wodą i solą, które miały reprezentować dwa najpotężniejsze żywioły oraz kadzielnicę i róg z winem. Pierwszy wyciągnął z szuflady biurka księgę oprawna w skórę...
- O jasny gwint! - rzekła zdziwiona czarownica. - Czy to jest oryginał "Liber Spirituum"?
- Tak - odparł krótko Pierwszy, jednakże ta krótka odpowiedź doprowadziła opadniętą szczękę (ze zdziwienia!) dziewczyny do pułapu posadzki z oryginalnego linoleum.
- Skąd, mistrzu, wziąłeś ludzką skórę na oprawę?!
- Tajemnica, moja droga! Za takie informacje się płaci. – uśmiechnął się Pierwszy.
- Pewnie w naturze?
- Nie wódź mnie na pokuszenie!
- Ależ mistrzu! – czarownica udała oburzenie śmiejąc się z zakłopotania czarownika.
- Dziewięćdziesiąt - sześćdziesiąt - dziewięćdziesiąt. - wyszeptał po raz kolejny w tym opowiadaniu Pierwszy. Po chwili otrząsnął się i otworzył oczy.
- Szefie, coś nie tak?
- Nie, Grubciu, wszystko w porządku, tylko czasami wyobraźnia płata mi dziwnie przyjemne figle...
Lynn uśmiechnęła się promiennie.
- Nic nie kumam czczy. - wyznał zupełnie szczerze Trzeci i po chwili dodał z dziwnie znajomym uśmieszkiem: - Może ktoś chce ciasta?
- Z czym?
- Nie mówi się "szczym", tylko "siusiamy". – zauważył Grubcio. - Biszkopt, na to owoce mango, wiórki kokosowe, kiszona kapusta, bita śmietana, no i oczywiście – na szczycie obowiązkowa wisienka...
- Chętnie - skrzywił się Drugi przerażony doborem smaków - ale może w następnym wcieleniu...
- Grubciu, później. Wybiła już odpowiednia godzina. Czy wszyscy gotowi? Zaczynamy.
Każdy zajął swój magiczny krąg. Zapalone świece dawały przyjazny, ciepły blask, wokół trójkąta do wywoływania demonów unosiła się delikatna mgiełka, gdzieniegdzie przeszywana maleńkimi wyładowaniami egzoplazmy, które nadawały mgiełce świetlistozieloną poświatę. Pierwszy wzniósł ręce ku górze i rozpoczął recytować zaklęcia śpiewnym tonem.

"Zaklinam was i rozkazuję wam duchy, ilekolwiek was jest
abyście co rychlej przybyły na wezwanie"

Mgła wokół trójkąta zgęstniała, natomiast chłód przestrzeni miedzyświatów stał się aż nadto zauważalny.

"W imię Boga, który jest Bogiem bogów i Panem wszystkich panów!
Baczność i przybywajcie tu wszystkie duchy! Mocą i zasługą waszych
królów obowiązane są wszystkie duchy piekieł objawić się w mojej
obecności przed tym oto kręgiem Salomona gdy je przywołam!
Przybywajcie więc na mój rozkaz, ażeby spełnić me życzenie, o ile
to w waszej mocy! Przybywajcie ze wschodu, z południa, z zachodu i z
północy! Rozkazuję wam wszystkim i zaklinam was mocą
przenajświętszego imienia wszechmogącego żywego Boga, którym jest
Elohim, Jah, El, Eloach, Tetragramaton!"

W tym momencie pośród mgły zaczęła majaczyć jakaś dziwna postać. Kiedy mgła przerzedziła się, oczom czarownej czwórki ukazały się dwie postacie pokracznych karzełków.
- Się ma, gamonie! – zaskrzeczało większe widmo.
- Kim jesteście, duchy, mówcie! - rozkazał Pierwszy.
- Co ci do tego, koleś? - pisnęła druga z małych istot.
- A, dobrzy znajomi! Raum i Szaks! Miło was znowu widzieć!
Pierwszy, w oczekiwaniu na olśnienie ze strony małych, złośliwych demonów, niby to zaczął oglądać paznokcie
- Czy my się znamy? – zaskrzeczał większy. - No, koleś, nie zalewaj!
- No to mam was, złodziejaszki! Gdzie moja kasa? – mistrz uniósł czarnoksięską różdżkę ku górze.
- Wasza wysokość! Nie bij! Nie godni my! Nie godni! - karzełki wpadły w panikę.
- O kradzieje, przepiliście buchankę?! – grzmiał mag. - Mój gniew będzie straszny!
- Mistrzu, litości! – piszczały widma.
- Dobrze, ale musicie coś dla mnie zrobić.
- Rozkazuj, wasza łagodność, rozkazuj! – prosiły duchy, czemu towarzyszyła seria niskich pokłonów.
- Sprowadźcie mi ducha, który sny na ludzi sprowadza. Tylko nie byle jakie sny! Sny o przyszłości! – zakomenderował czarownik.
- Wasza doskonałość, już pędzimy! - i rozpłynęły się karzełki we mgle. W ich miejsce pojawiła się postać o tyle ciekawa, że miała trzy głowy i dosiadała bardzo dorodnej żmii.
- Czego? - bezpardonowo odezwała się głowa węża, pierwsza z trzech głów.
- Gówna psiego! - odparł równie po chamsku Pierwszy. - Za niskiego jesteś stanu, mości Hyborynie, aby takimi słowy ze mną rozmawiać!
- Wybacz, mu panie - odezwała się głowa kocia. - Wąż pozostanie na zawsze wężem!
- Wybaczam. Czy to ciebie przysłały te dwa małe złodziejaszki?
- Doliniarze! – prychnął kot. - Zawsze przysyłają kogo popadnie, w zależności kogo napotkają pierwszego na swej drodze.
- Szukam ducha, który mi sprowadzi na kogoś proroczy sen.
- Trudna sprawa. Potrzebne ci będą dwa duchy. I coś w zamian.
- Dobrze. – przytaknął mistrz. - Czego chcesz?
- Takiej świecy, jaką masz w kręgu, panie. - odezwała się ostatnia z trzech głów, tym razem ludzka.
- Trzeci, daj mu swoją.
- Moment, szefie . - Trzeci zamachnął się i cisnął świecą w stwora. Potwor pochwycił świecę w locie i wpakował sobie do pyska mlaskając przy tym głośno.
- Mmmmmmmmm! Nadpalone knoty są najlepsze! - i z tym mlaskaniem zniknął z realnego świata. W mgiełce pojawili się dwaj heroldowie z fanfarami, odegrali fałszywie coś w rodzaju hymnu i rozsunęli się na boki. Pomiędzy nimi stanął młody gryf, na którym siedział przystojny mężczyzna w stroju rycerskim.
- Witaj Murmurze, ponury grafie, czarny Książę! - powitał uprzejmie niesamowitego gościa Pierwszy. - Ja i moja świta witamy cię w naszych skromnych progach....
- I ja także cię pozdrawiam, mistrzu. - odezwał się chrapliwie ponury graf omiatając spojrzeniem pomieszczenie. Jego wzrok zatrzymał się na Lynn. - Uuuuch! Czarownica! - warknął z obrzydzeniem.
- Książę, nie czas na kąśliwe uwagi, bo oto przybywa nasz drugi gość...
Tuż obok Murmura stanęła wysoka, piękna kobieta w powłóczystej, długiej sukni. Jej skronie zdobiła złota korona.
- Pani Gomory, grafie Murmur - rozpoczął Pierwszy. - Wasze zasługi są wielkie i sławić je będziemy aż po dni kres, lecz oto nowe wyzwanie jest przed wami i wspólnie wasze moce złączyć musicie...
- O co chodzi? - przerwała kobieta w koronie tyradę Pierwszego.
- Sen proroczy. Dlatego jesteście potrzebni obydwoje. Ty, pani, znasz wszystkie czasy, zaś Książę Murmur sprowadza sny na ludzi.
- Głownie uczę filozofii i sprowadzam dusze zmarłych na przesłuchanie. Sny to takie nieudolne hobby. - zaśmiał się szorstko Murmur.
- Zgadzam się - rzekła Gomory. - Ten eksperyment z połączeniem sił może być bardzo ciekawy i otworzyć nam nowe możliwości, prawda grafie Murmurze?
- Ech, kobiety! Czego się dla nich nie robi!- wycharczał demon. - Zgoda. Nakarm mistrzu moich giermków i będziemy kwita! - to rzekłszy wziął panią Gomory pod rękę i odwrócił się do całej czwórki tyłem. Zniknęli, zanim ponowne fanfary skończyły fałszywą melodię. Po chwili pozostali już tylko giermkowie czarnego rycerza oczekujący na obiecany poczęstunek.
- No, duchy, lubicie ciasto? Cała blacha wasza! - oznajmił radośnie Drugi i rzucił w kierunku mgły blachę z ciastem autorstwa hrabiny Charlotty... Po chwili obłok zrzedł, natomiast w miejscu mgły pozostała tylko pusta blacha.

"... a gdybyście były nieposłuszne, skażę was na tysiąc lat
męczarni będących karą dla każdego z was, który by w całości
nie uznał mocy Wszechwiecznego i jego przykazań."

Pierwszy dokończył inwokację końcową zamykając portal pomiędzy światami, jednocześnie mgła nad trójkątem zrobiła się jeszcze rzadsza. Gdzieś z zaświatów dochodziły odgłosy diabelskiego rzygania.
- Dobrze, że to na nas nie trafiło! - skwitował Trzeci i otarł pot z czoła.
- Chodzi ci o szarlotkę Charlotty? - upewniła się czarownica.
- Hm. – skrzywił się Grubcio. - Dobra, możemy bezpiecznie opuścić nasze kręgi. Lynn, zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. I oby zadziałało!
- Wiem. Oby!
- ...a póki co – wtrącił Pierwszy - zapraszam was na lody do Clicklego.

* * * * *

- Hmmmm.... też specjalny gość? - upewniał się monsieur Clickle, który ostatnio awansował na "monsieura Clickle", a to za sprawą niecodziennych zdarzeń w cukierni, o których wspominał nawet „Goniec restauracyjny”.
- Ależ drogi panie! Z nami przychodzą tylko specjalni goście! - z lekkim uśmiechem zaoponował Pierwszy. – Dyplomowana czarownica, voila!
- No niech będzie. – mruknął monsieur Clickle. - Tylko mam prośbę: może dla odmiany niech pański dobrze zbudowany przyjaciel nie próbuje odlatywać tym swoim ciężkim lotem sprzed cukierni. Ostatnio jak to zrobił, klienci gadali, że ciężko mu idzie, bo coś mu siadło na żołądku, jeżeli wie pan co mam na myśli...

* * * * *

Było już popołudnie, upał zelżał, lecz jeszcze dawał się we znaki. Szczególnie pewnemu robotnikowi na rusztowaniu. Ale czego tu wymagać od umysłu, który pływa w otoczce z kondensatu piwnego? Nic, i to jest piękne! Tak ciężko spracowany, piękny umysł ma prawo cierpieć w upale. I cierpiał! Byli jednak na tym świecie i tacy, którzy nie cierpieli. No, może troszeczkę, ale to tylko z czystej i niepohamowanej ciekawości. Jedynym lekarstwem w takiej sytuacji okazała się być szklana kula Trzeciego.
- No Grubciu, pokaż co trafisz zdziałać tym cackiem!
- Uwaga! - rzekł z powaga Trzeci kładąc z namaszczeniem na stole zielony atłas, na nim zaś szklaną kulę. - Proszę o fanfary!
- Och, fanfary dla fujary! - rechotał Drugi, bo w tym akurat momencie kula pokazała wielkiego, czarnego kruka, który wlatywał do biura agencji czarowniczej i wbijał się dziobem w szafę.
- Cholera, przepraszam. – mruknął odrobinę zmieszany czarownik. - Przez przypadek potarłem moja małą ślicznotkę rękawem.
- No! I taki bebol ci wyszedł...!
- Ale to było bardzo dobre. - odezwała się roześmiana Lynn. – Świetne wejście, Grubciu!
- Złotko, takich scen, a może i jeszcze lepszych, to możesz widzieć na kopy w ciągu jednego dnia, i to na żywo! - rechotał dalej Drugi.
- Cicho dzieciaki! - Pierwszy jak zwykle był stanowczy, chociaż i jego bawiły osławione loty Trzeciego. - Grubciu, daj wzmocnienie wizji.
Trzeci potarł czule kulę, przy czym muśniecie było tak delikatne, że prawie nieodczuwalne. Kula zrobiła się cieliście różowa, ukazując na samym szczycie nabrzmiałego sutka. Gdzieś poniżej widniał malutki tatuaż przedstawiający cień kota.
- Hej, to moje! - wrzasnęła zaskoczona czarownica zasłaniając odruchowo piersi.
- Dziewięćdziesiąt, sześćdziesiąt, dziewięćdziesiąt! - odruchowo wymamrotał Pierwszy zahipnotyzowany widokiem. - Ależ Lynn, to nie twoje, tylko brudne myśli jaśnie pana zastępcy kierownika. - sprostował Trzeci z uśmiechem od ucha do ucha.
- Świntuch! - rzuciła dziewczyna Drugiemu, który akurat zapragnął się odrobinę zaczerwienić.
- No to może byśmy już zajrzeli profesorowi do snów? – zaproponował mistrz.
- Szefie, co tylko każesz!
- Chwila, nic nie widać... – zaoponował vice.
- Bo pan jajogłowy dopiero zasypia. - wyjaśnił Trzeci.
- Skąd ty to wiesz? - Lynn była zaskoczona.
- Po odcieniu szarości kuli oraz po falistych załamaniach Trickelmanna w dolnej części nasady kuli. – wyjaśnił czarownik. - Proste!
- O, patrzcie, coś się zaczyna roić! Second, podaj słone paluszki!
Drugi odwrócił się podając każdemu wielki, tekturowy kubek.
- Paluszki to przeżytek! – mruknął odkorkowując papierową pokrywę. – Szef kuchni poleca popcorn, porcja iks-iks-el!
Profesora zmorzył sen.

* * * * *
* * * * *

Ciąg dlaszy nastąpi...
Profil
PW Email Cytuj
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Themes: junFresh & Silk icon

Akcje Charytatywne - Pomogliśmy

Zbiórka dla Domu Dziecka nr 3 w Gliwicach

Sprzęt dla Kliniki Patologii Noworodka w Zabrzu

Zbiórka dla Domu Samotnej Matki w Gliwicach

Zbiórka dla Hospicjum w Gliwicach






Ważne wydarzenia

I Urodziny Forum
II Urodziny Forum
III Urodziny Forum
IV Urodziny Forum
V Urodziny Forum


Jestem w Katalogu Ciekawych Stron - Zapraszamy!
Wyróżnienia
ForumGliwice.com - GWIAZDOR


Objeliśmy patronat Medialny nad:

- Adriatic Express 2006
- Gliwickie Spotkania Dobrych Dusz 2006
- II Gliwicki Piknik Lotniczy 2006
- Biotechnology - the next GENEration 2007
- WOŚP-Gliwice 2008