Poprzedni temat «» Następny temat
Dniówka w parku
Autor Wiadomość
Nyhariel 
  Wysłany: Pią Maj 25, 2007 07:33   Dniówka w parku  



Dołączył: 25 Wrz 2006
Skąd: Gliwice
CZARAMI I HUMOREM

Dniówka w Parku

„Drill dostanie zawału!” – pomyślał Mond podbijając karty.

* * *

Mrok ogarniał stuletnie dęby zarastające królewski trakt. Robur, rycerz księcia Maiwalda, właśnie podążał ku swemu przeznaczeniu. Przystanął, by dobrze obejrzeć miejsce swojej próby. Próby odwagi, próby męstwa i wierności księstwu. Wiedział, że tylko w ten sposób udowodni, że godzien jest na tarczy dźwigać herb Maiwaldu. On, Robur, najmłodszy z rodu Flug-zige. Jego bracia pękną z zazdrości, ojciec zaś, po raz pierwszy za jego przyczyną, powód miał będzie do wielkiej dumy.
Pogładził po klindze swój wierny, wysadzany czarnymi kamieniami miecz, zlustrował okolicę i ruszył pod górę. Trakt wpadał miedzy dwa potężne drzewa, niczym w bramę innego świata. Świata mroku i tajemnic skrywających się za każdym zakrętem drogi. Jego drogi. Drogi do chwały. Drogi bez odwrotu.
Przepełniony niepewnością wkroczył w opiekuńczy cień majestatycznych drzew i choć dawały one przyjemny ciału chłód, jego lniana koszula obciążona kolczugą lepiła się niemiłosiernie do pleców. Ze strachu. Robur minął kolejny, gruby pień. Jego oczy powoli przywykły do mroku panującego w zaklętym lesie. Wiedział, że teraz musi być ostrożny w dwójnasób, bo zgodnie z przepowiednią, miał w tym lesie spotkać bestię, której pokonanie miało mu zapewnić wieczną chwałę. Ale mogło to też oznaczać rychły grób, a do tego nie mógł dopuścić. Nie teraz, po trzech miesiącach budowania własnej legendy!
Poruszał się powoli, systematycznie, starając się przeszyć wzrokiem zarośla. Do jego uszu dobiegł odgłos wartkiego strumienia i tam właśnie postanowił skierować swoje kroki. Wiedział, że strumień da mu przewagę. Zagłuszy jego kroki i chrzęst zbroi. Na dodatek da pewność, że bestia się tam pojawi – nawet najbardziej krwiożercze stwory tego świata muszą kiedyś pić.
Dotarł do strumienia i postanowił wybrać miejsce zasadzki. W oddali majaczył niewielki, wysoki raptem na trzy stopy, wodospad. Idealne miejsce! Rycerz dotarł właśnie do ostatniego krzewu oddzielającego go od niewielkiej polanki przy wodospadzie, gdy na kamieniu ujrzał siedzącą tyłem do niego bestię. Potwór właśnie oblizywał zakrwawione szpony, jednakże ciała nieszczęsnej ofiary już nie było. Najwidoczniej zostało pożarte! Nie było w tym nic dziwnego, wszak bestia miała aż trzy głowy.
- Na chwałę Maiwaldu! – ryknął Robur wypadając z zarośli z mieczem uniesionym do cięcia.
Bestia odwróciła głowę w kierunku śmiałka ukazując gadzie oblicze, lecz zanim zdołała się poderwać do ataku, powietrze przeciął świst stali i lewa smocza głowa potoczyła się po rzecznych kamieniach.
Potwór zawył przeraźliwie i zerwał się … do ucieczki. W dwie sekundy później już go nie było. O jego bytności nad strumieniem świadczyła tylko wielka plama krwi oraz odcięta, gadzia głowa.
Rycerz uniósł z odrazą odcięty łeb i wydał okrzyk triumfu.
- Wiem, że w miejsce odciętej odrosną ci kolejne trzy! – krzyczał . – Ale wiedz, poczwaro, że Robur z domu Flug-zige zawsze jest gotów, by ci je odciąć!

* * *

Palatyn Frian przedzierał się przez gąszcz wzdłuż gościńca. Postanowił zdobyć nieśmiertelną chwałę jako zamaskowany człek w zielonej bluzie, który ratuje z opresji podróżnych, łupi pazernych bogaczy i wspiera biedaków. Wieśniacy, co prawda, nie byli aż tak skorzy do chwalenia jego hojności i wspaniałomyślności, jak do przyjmowania darów, przeto wieczorami przeobrażał się w barda śpiewającego w wiejskich gospodach ballady o wspaniałych czynach tajemniczego wybawcy w zielonym kapturze.
Frian co jakiś czas przystawał by zlustrować okolicę i wyśledzić ewentualną zasadzkę leśnych rabusiów. Wtedy wystarczyło poczekać w ukryciu na nadjeżdżających kupców, a kiedy ci byli atakowani przez zbójców, dzielny palatyn ratował ich z opresji. Proste!
Jednakże tym razem zamaskowany człowiek w zielonym kapturze postanowił skorzystać z planu awaryjnego. Oto gościńcem podążał młokos z białogłową. Para powoli przybliżała się do miejsca, gdzie zamaskowany bohater znalazł kryjówkę przed wścibskim wzrokiem osób trzecich. Chłopak wyraźnie zalecał się do młodej damy, która z zaczerwienionym licem słuchała poezji młodzieńca. Zakochani minęli kryjówkę palatyna, który postanowił podążyć za nimi wyczekując stosownej okazji. Nie musiał długo czekać.
Zupełnie nagle wypadł z zarośli zakrwawiony potwór. Choć bestia miała miast trzeciej głowy krwawy kikut, szpony umazane w szkarłacie krwi i widać było, że stoczyła dopiero zaciętą walkę, ruszyła na oślep gościńcem, wprost na zakochaną parę.
- Argh! – ryknął potwór.
Chłopak zemdlał z wrażenia prosto w ramiona swej wybranki, która zamiast uciekać przed szarżującym potworem, pochwyciła młodzieńca.
Frian tylko wyczekiwał takiej okazji! Wyskoczył z zarośli i z głośnym, bojowym okrzykiem „Hu-hu!” stanął do walki. Błyskawicznie napiął swój niewielki, galeicki łuk i jeszcze szybciej posłał w kierunku smoka tuzin strzał. Jak zliczył, przynajmniej siedem dosięgło celu.
Bestia rzuciła się ze skowytem w zarośla, by więcej się nie pokazać.
- Piękna pani! – huknął palatyn do zaskoczonej dziewczyny. – Wiedz, że wyratował cię zamaskowany bohater w zielonym kapturze!
Po czym skłonił się dworsko i zniknął w zaroślach.
Dziewczyna zaczęła okładać po pysku nadal nieprzytomnego chłopaka.

* * *

Drua z Gildii Złodziei przycupnęła za wiekowym głazem. Na mchu porastającym kamień były świeże ślady krwi i choć wokół pachniało papryką, dziewczyna z góry założyła, że ktoś ranny musiał szukać schronienia w tym samym miejscu nie dalej, jak pacierz temu.
Nic to! To nie jej walka i nie jej zmartwienie. Mistrz dał zadanie: zdobyć najbardziej niezwykły artefakt ze Świątyni i tylko to się liczyło.
Szybko i zwinnie niczym kot, złodziejka przemykała od pnia do pnia, od głazu do głazu, od krzaka do krzaka. Nikt nie mógł jej przecież złapać na kradzieży!
Za kolejnym głazem natrafiła na niespotykaną dotąd przeszkodę: głęboki rów. Ale czy to aby na pewno miało zniechęcić najlepszą adeptkę Gildii Złodziejskiej?
Dziewczyna zarzuciła na gałąź rosnącego tuż nad rowem drzewa niewielką kotwiczkę z doczepioną linką, sprawdziła, czy aby linka dobrze trzyma i chwilę potem z gracją przefrunęła nad głębokim rowem. Wylądowała zręcznie, niczym kocica, poprawiła fryzurę i pomknęła w kierunku majaczącej między drzewami masywnej budowli. Chwilę potem wspięła się po kolumnie wzwyż, chwyciła za stalowe stężenie kapiteli i zręcznym wymykiem stanęła na gzymsie fryzu czołowego, tuż nad kolumnadą. Dwadzieścia metrów biegu, długi sus ponad najeżoną bramą i tylko dwa kroki do okna świątyni, w którym dziewczyna zniknęła chwilę potem.
Wewnątrz panowała ciemność. W obszernej komnacie roznosiło się głośne sapanie, znak nieomylny, że bestia czuwała na posterunku pilnując ołtarza z największym skarbem świątyni.
Niemalże po omacku Drua dotarła do schodów ołtarza. W bladym blasku odbitego światła z potężnego lustra tuż nad ołtarzem, dostrzegła Smoczy Talizman. Jest! Nareszcie! Z bijącym sercem sięgnęła po kryształowe naczynie skrywające skarb, gdy nagle potrącona łokciem niewielka flaszeczka z pluskiem wpadła do chrzcielnicy po prawej stronie ołtarza.
Z mroku wydobył się głośny pomruk.
Dziewczyna złapała talizman i rzuciła się do panicznej ucieczki.
- Tylko nie to!!! – ryknęła ciemność, ale Drua już nabrała rozpędu i wyskoczyła oknem na dziedziniec przed świątynią.
Chwilę później zniknęła w leśnym gąszczu.

* * *

Tuż przed bramą z napisem PARK FANTASY siedział portier w kostiumie knechta. Szychta zbliżała się ku końcowi, ostatni gracze opuścili park z kompletem punktów w swoich kartach postaci. Mond zastanawiał się, co powiedzieć Drillowi, który jak zwykle przychodził po przyjaciela po zakończonej dniówce. Pomyślnej dniówce. Ale dziś?
- Szajs i w ogóle gówno! – ryknął dwugłowy smok wyłaniając się zza kępy jałowca.
- Taaak. – przyznał knecht. – Widziałem trofea.
Potężne zęby zazgrzytały ze złości w smoczej paszczy.
- Nawet nie próbuj interpretować wydarzeń!
Mond ściągnął hełm i podrapał się po potylicy.
- Czy ty wiesz, jaki zgrzyt tu miałem z wypisaniem punktów za obciętą głowę? Tego nie ma w żadnym wykazie! A o reakcję kierownika zmiany to nawet nie pytaj!
Stwór przysiadł na ogonie i chwilę pomajstrował za kolczastym grzebieniem. Po chwili odpiął gumowy kikut szyi, smutną pozostałość po sztucznej, smoczej głowie.
- Ech, szczęście, że trafił w atrapę! – westchnął. – Wyobraź sobie, przerwa na lunch. Biorę kanapkę z baranburgerem, doprawiam i mi ten cholerny korek od ketchupu wypada. Stary, uświniłem się jak niemowlę! No to idę się obmyć do strumienia, a tu nagle z krzaków wypada jakiś palant z tym swoim pogrzebaczem i ciach!... No to dałem drapaka.
- A swoją drogą, to faktycznie miałeś szczęście!
Drill podrapał się pod lewym skrzydłem.
- Ciekaw jestem, kto tu wpuścił tego przygłupa z prawdziwym mieczem?
Knecht wzruszył ramionami.
- Na mnie nie patrz. Objąłem bramę o dwunastej. Musiał przyjść wcześniej.
- Trzeba będzie powiadomić dyra, niech usunie z folderu reklamowego te bzdury o odrastających głowach, bo kiedyś naprawdę stracę łepetynę.
Mond wyciągnął z kieszeni czekoladowego batona i podsunął koledze pod nos.
- Mmm?
- Dzięki, ale mam potworną zgagę. – gestem ręki podziękował smok. – Z tych nerwów kwasy mi aż ruszyły. Jak wiałem przed tym napaleńcem, to najpierw wpadłem na zakochaną parkę, a potem jakiś popaprany Rabin Hood zapakował mi tuzin szpilek w tyłek…
- Robin. – poprawił knecht i władował sobie połowę batona w usta.
- Niech ci będzie! – zgodził się smok odpinając drugą z trzech głów. – Cholera, muszę jutro powiedzieć magazynierowi, żeby nie dawał mi tych skrzydełek. Strasznie piją pod pachami.
- Słyszałem, że miałeś zgrzyt w punkcie opatrunkowym…
Drill nieco się zaczerwienił.
- Kiedy felczer usuwał mi ostatnią strzałę z dupy, do punktu wpadła jakaś dziunia w długiej sukni taszcząc na rękach nieprzytomnego amanta. A jak mnie zobaczyła, rzuciła nieszczęśnika na glebę, wyrwała nogę z krzesła i zaczęła mnie okładać. Dobrze, że po sztucznej łepetynie! No i znowu musiałem zwiewać, ale tym razem to nawet nie wiem, za co oberwałem…
Mond roześmiał się na wspomnienie wcześniejszej opowieści medyka.
- Bo tak wystraszyłeś jej absztyfikanta, że chłopak zemdlał! – dodał rechocząc coraz to głośniej. – A do tego puściły mu zwieracze!
- No tak! – pokiwał głową smok. – A niesmak pozostał nam wszystkim. Poszła skarga do dyra?
- Na całe szczęście, nie! – mruknął knecht odpinając misiurkę. – Stawiasz mi drinka, udobruchałem ich ekstra punktami w kartach postaci.
Smok ułożył skrzydła na trawie i zgrabnie je zrolował.
- Nie wiesz jeszcze najgorszego!
- Chyba jednak wiem…
- Nie!...
- Tak!... Ale chętnie usłyszę twoją wersję.
Drill westchnął i usiadł obok swojego pakunku.
- Obolały polazłem do mojej leśnej rezydencji. Padłem na wyro i przyciąłem komara… a tu jakaś durna siksa zakradła mi się do łazienki. Te ludzie, to złośliwy gatunek! Najpierw mi wrzuciła wodę kolońską do muszli klozetowej, a potem ukradła mi szklankę ze sztuczną szczęką!
Mond pokładał się ze śmiechu.
- Dwieście punktów za Smoczy Talizman! – huknął. - Nie mogłeś jej złapać?
Smok zrobił zdziwioną minę.
- W tym kostiumie? – zapytał z niedowierzaniem. – Zresztą gówniara czmychnęła oknem, nim zdążyłem ruszyć się z wyrka!...
- Jest już ósma? – knecht zmienił temat.
- Dwie po. – odparł Drill.
Obaj wstali, brama do PARKU FANTASY zamknęła się z jękiem, zgrzytnął klucz.
- Czas zdjąć te idiotyczne kostiumy. – mruknął knecht i mocno pociągnął swoją twarz za nos, który zrobił się długi, coraz dłuższy, aż wreszcie gumowa maska strzeliła głucho. Mond spojrzał na przyjaciela swoimi czerwonymi źrenicami. Kły w jego paszczy powoli układały się w szczery uśmiech.
- No to do gospody! – zawyrokował Drill. – Stawiam drinka, może chrupniemy po baranie na ostro…?
- Czemu nie? – przyznał drugi smok. – Nie tylko ty miałeś parszywą dniówkę. Myślisz, że całodniowe udawanie człowieka nie jest wyczerpujące?
Oba smoczyska ruszyły leśnym duktem w dół zbocza.
- Musisz przyznać: te dwunożne ssaki to jednak dziwne stworzenia.
- Aha! Cały dzień w biurze, a w wolnej chwili chcą sobie poudawać kogoś innego. I jeszcze za to płacą!
Drill roześmiał się serdecznie.
- A my niby co? Też udajemy kogoś innego!
- Ale to nam za to płacą!
Przyjazne łapsko klepnęło Monda w plecy pokryte opalizującą łuską.
- Stary, ile to uczciwy smok musi się naharować, aby zarobić na pieczonego barana! To już nie jest ten sam świat, co kiedyś! To już jest świat ludzi…
- I wiesz, co? – gad zarechotał, jak na smoka przystało. – Konar im w okrężnicę!


2007 © Tomasz Dudziński
Profil
PW Email Cytuj
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Themes: junFresh & Silk icon

Akcje Charytatywne - Pomogliśmy

Zbiórka dla Domu Dziecka nr 3 w Gliwicach

Sprzęt dla Kliniki Patologii Noworodka w Zabrzu

Zbiórka dla Domu Samotnej Matki w Gliwicach

Zbiórka dla Hospicjum w Gliwicach






Ważne wydarzenia

I Urodziny Forum
II Urodziny Forum
III Urodziny Forum
IV Urodziny Forum
V Urodziny Forum


Jestem w Katalogu Ciekawych Stron - Zapraszamy!
Wyróżnienia
ForumGliwice.com - GWIAZDOR


Objeliśmy patronat Medialny nad:

- Adriatic Express 2006
- Gliwickie Spotkania Dobrych Dusz 2006
- II Gliwicki Piknik Lotniczy 2006
- Biotechnology - the next GENEration 2007
- WOŚP-Gliwice 2008